"Baśniarz" to jedna z takich książek, których skomentowanie przychodzi mi z trudnością. Nie sposób powiedzieć o tej książce "fajna" czy "dobra", bo te epitety nie do końca oddają natłok emocji, które z sobą niesie. Nie mówiąc już o recenzji, po prostu nie potrafiłabym ująć wrażenia po "Baśniarzu" w dłuższej wypowiedzi. Powieść pani Michaelis podobała mi się, jednakże albo trafiła w niesprzyjające warunki (przyjaciółki zaśmiewające się w pokoju obok) albo po prostu nie do końca w mój gust, bo czegoś zabrakło, abym zanurzyła się w zimowym świecie całkowicie, po same czubki palców. Czytałam "Baśniarza", ale tylko dryfowałam po kartkach, nie potrafiłam zanurkować głębiej i silniej przeżyć historii Anny i Abla. Z pewnością najbardziej zafascynowała mnie baśń, która w niesamowity sposób łączyła się z rzeczywistością i za każdym razem zachodziłam w głowę, czy to świat realny ją kształtuje, czy może jest odwrotnie... Książka pani Michaelis zapada w pamięci i obfituje w wiele emocji, bo nie raz wstrzymywałam oddech, gdy bohaterów spotykały przykrości czy upokorzenia, a na światło dzienne wychodziły mroki przeszłości. Jednak czegoś mi zabrakło, czegoś, co by mnie porwało i zauroczyło w "Baśniarzu", chociaż na pewno nie jest to wina zaplecza artystycznego autorki, której styl jest naturalny i subtelny. Czasem po prostu tak się zdarza, że rzeczywistość mija się z tym, czego się spodziewamy. Mimo to gorąco polecam.