Sceneria osadzona w realiach średniowiecza to coś co uwielbiam, jednak fabuła też musi być nie byle jaka aby mnie zaintrygować.
Córka kata to przede wszystkim świetny kryminał aczkolwiek skóra cierpnie mi na głowie na samą myśl o tym jak w tamtych czasach postrzegana była prawdomówność, szczerość czy po prostu czyjaś wiedza.
A wiadomo że wiedzę posiadali albo uczeni medycy albo znachorzy i wiejskie akuszerki, w tym wypadku Marta Stechlin, która dzięki swojej intuicji uratowała życie wielu kobietom i ich dzieciom podczas morderczych porodów.
Ona staje się najwygodniejszym kozłem ofiarnym w szukaniu winnego za morderstwo chłopca. Uznana za czarownice, poddawana torturom ma się przyznać.
Wyjątkową postacią, autentyczną zresztą jest Jakub Kuisl, kat w Schongau, który postanawia za wszelką cenę nie dopuścić do egzekucji Marty. Pragnie odnaleźć prawdziwego morderce.
Powieść jest bardzo spójna i czyta się ją niesamowicie szybko. Przemawia do czytelnika i daje do myślenia ale sądzę, że zaraz po dobrym kryminale jest książką w dużej mierze pokazująca mentalność ludzi wsi z XVII w. Sposób postrzegania wieśniaków Schongau jest na dzisiejsze czasy skandaliczny ale nie zapominajmy że nie tylko w Bawarii społeczeństwo wierzyło w czarownice i złe moce oraz demony. Nasze rodzime podwórko nie jest wcale lepsze.
Za kuriozum uważam sytuację w której Stechlinowa przebywa już w więzieniu, a pojawiają się kolejne martwe dzieci i ciemnogród z góry przyjmuje, że pomagał jej sam diabeł.
Autor sprawnie pokierował też wątkami mniej istotnymi jak choćby zakazane uczucie Magdaleny i Simona, a pióro ma lekkie to trzeba przyznać.