Colette igra z czytelnikiem, poruszając tematy w swym sednie nieśmiertelne, a nie - jak chcieliby niektórzy - banalne i mocno przestarzałe.
Za pomocą niesamowitej, śpiewnej, plastycznej narracji; za pomocą obrazów, niedokończonych zdań Colette otwiera przed nami świat przełomu wieków, świat ludzi, którzy poszukują, którzy nie są do końca... uformowani. ,,Tego, czego mi brak, nie można znaleźć, szukając.'', powiada w pewnym momencie Chevaliere.
Proza Colette w tym wypadku jest naprawdę mocno melancholijna - ile cierpienia, niewysłowionego smutku i złości wobec odrzucenia (nie tylko cielesności, co - natury, a więc czegoś, co znajduje się zdecydowanie głębiej, tworząc trzon kobiecości) pojawia się, gdy Damien wypowiada słowa: ,,Pani, kobietą? Czy chciałaby pani...''
Sidonie-Gabrielle doskonale wie, o czym pisze - w jej książce dominującym tematem nie są (przynajmniej w moim odczuciu), jak twierdzi wstęp, relacje homoseksualne ujmowane z punktu widzenia ideologii feminizmu; dominujący temat stanowią rozważania dotyczące miłości i jej istoty, miłości cielesnej i duchowej, miłości odwzajemnonej i platonicznej. Miłości, która zapobiega samotności i wypełnia pustkę, ale także miłości, która czyni nas samotnymi.
Książkę polecałabym tylko czytelnikom cechującym się refleksyjną naturą i dość szczególnym wyczuciem literackiego smaku - narracja Colette, ze względu na swoją specyfikę, nie dla każdego będzie zrozumiała.