Już dawno przekonałam się, iż życie pisze tak ciekawe scenariusze, że żaden pisarz nie jest w stanie mu dorównać. Ta książka jest tego przykładem. Oto zwyczajna dziewczyna zapałała chęcią towarzyszenia Nieńcom w ich codziennych czynnościach. A nie jest to prosta sprawa, ponieważ to naród zamieszkujący na półwyspie Jamalskim. Autorka wyruszyła w podróż pełną przygód i niebezpieczeństw, podczas której przekonała się, że życzliwy człowiek wart jest więcej niż góra złota. Przez dwa miesiące była gościem nienieckiej rodziny (zupełnie za darmo, w co trudno uwierzyć w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie), żyła z nimi, żywiła się surowym mięsem renifera zagryzanym masłem z cukrem, gotowała, spała, zbierała drewno na opał, kasłała (czyli przenosiła obóz w inne miejsce), a przede wszystkim uczyła się zwyczajów panujących w jurcie. Miała możność obserwowania sposobu życia, który już niedługo może całkiem przestać istnieć. Coraz więcej Nieńców wybiera łatwe życie w mieście (są zresztą do tego zachęcani przez państwo), zapomina o swojej odrębności kulturowej (zwłaszcza, że dzieci przez większą część roku przebywają w internatach szkolnych), a co najważniejsze tereny, na których koczują są roponośne. Książka warta przeczytania, wersja mówiona powinna być ostatecznością. Brak zdjęć sprawia, że zaczyna się natychmiast szperać po internecie, a do gęgającego głosu lektorki długo trzeba się przyzwyczajać.