Jason Bradley powtarzał sobie, że musi być jakiś lepszy sposób obchodzenia dwudziestych pierwszych urodzin, niż uczestnictwo we mszy żałobnej. Tyle dobrego, że nie chodziło o nikogo mu bliskiego. Zastanawiał się, czy nawet dyrektor programu Jennifer, albo jego kumple z CIA znają nazwiska wszystkich sześćdziesięciu trzech Rosjan. których chowali obecnie w głębinach. Wkoło panowała atmosfera jak z dziwnego snu, a obecność kamerzystów tylko przydawała niesamowitości całej ceremonii. Jason miał wrażenie, że gra jako statysta w hollywoodzkim filmie i za chwilę ktoś krzyknie „akcja!”, ale widział tyko spowite w całun ciała, zsuwające się kolejno do wody. Ale wszystko wydawało mu się możliwe, nawet to, że w samolocie, który krążył trochę nad nimi kilka godzin wcześniej, znajdował się sam Howard Hughes. On albo jakaś inna szyszka z Summa Corporation, bowiem nikt inny nie wiedział, co działo się na tym pustym kawałku Pacyfiku, tysiąc kilometrów na północny zachód od Hawajów.