„…czego potrzeba żeby funkcjonować? Trochę jedzenia, w zimie ciepłych ubrań. I powodu, by żyć.”
To moje pierwsze – i już wiem, że nie ostatnie – spotkanie z twórczością czeskiej pisarki Aleny Mornštajnovej. Zauroczyła mnie sposobem przedstawiania postaci, pochyleniem się nad złem, które każda z nich w sobie nosi, i nad dobrem, któremu chcielibyśmy kibicować. Ujęła wysokim stopniem uprawdopodobnienia opowiadanych historii, stworzonych postaci, silnego osadzenia w miejscu i czasie. I wspomaganiem się, przy tworzeniu obrazów i nastrojów, delikatnymi muśnięciami pędzla.
Hana to imię bohaterki, „ imię żydowskie, po matce proroka Samuela”, ale również słowo w języku czeskim oznaczające poczucie winy, wyrzut, wstyd. I to te uczucia okażą się częstym towarzyszem bohaterów.
Autorka opowiada historie kilku kobiet mieszkających w Meziříčí, małym czeskim miasteczku w latach 1933 – 1963. To historie o miłości i zdradzie, o marzeniach, nadziejach i zawodach. I o tym, że przychodzi taki czas, że pochodzenie, narodowość czy religia odgrywają główną rolę na scenie życia. O bólu, stracie, o przekraczaniu granic ludzkiego wyobrażenia. O holokauście. O poniżeniu, wstydzie, poczuciu winy. O trudnych relacjach. I o przypadku.
Polecam.