Pozwolę sobie napisać, że „znam” Wojciecha Drewniaka – ale nie osobiście tylko dzięki jego krótkim filmikom „Historia bez cenzury”, które można oglądać w Internecie. Są różne opinie na temat autora, jego książek i filmów – czytając je można stwierdzić, że ma chyba tylu przeciwników co zwolenników, a może tych drugich jednak więcej? Bo sami przyznajmy, sama historia, nie jest tematem łatwostrawnym. Przynajmniej dla pewnej grupy ludzi. I choć ja z nią problemu akurat nie mam, nigdy nie miałam, co ja bym dała, żeby pojawił się taki matematyk z serią filmów: matematyka bez cenzury. Ale wracając do historii – nie jest to łatwy orzech do zgryzienia dla wielu osób, zwłaszcza uczniów, którzy woleliby robić 1000 innych ciekawszych rzeczy niż uczyć się kiedy, kto, co i dlaczego. Nie tak prosto przekonać młodego, współczesnego człowieka do historii. Wydaje mi się, że Wojciech Drewniak znalazł do nich drogę. Bo to oni są głównymi beneficjentami wiedzy przekazywanej w ten sposób. Tak sobie myślę, że dla mojego teścia – historyka z zamiłowania – tego byłoby za wiele. Mówię uczniów – choć na pewno tych starszych w szkole średniej, studentów. I gdy ktoś w sile wieku czytając tę książkę będzie się zżymał, że x walnął ygreka w łeb albo że coś się stało „cholera jasna”, to ktoś młody pewnie przyjmie to za normalne, może nawet nie zauważy tego wkrętu. Biorąc tę książkę do ręki trzeba się z tym liczyć, że autor czasem nie przebiera w słowach. Może jest to i pod publikę, by przypodobać się ok...