Miałam wrażenie, że trzymam w ręku propagandową ulotkę szczególnie zaciętego politruka. Praca Zgliczyńskiego jest jawnie stronnicza i krojona pod publiczkę. Temat trudny, sam w sobie drażliwy i budzący silne emocje, autor potraktował tendencyjnie i po łebkach. Zgliczyński przytacza treści, które modeluje według własnych potrzeb. Tytuł jest tezą a treść zbiorem wybiórczo potraktowanych odniesień, który ma ją poprzeć i każdym sposobem i za wszelką cenę udowodnić, że każdy Polak bez wyjątku - od bezzębnego oseska po zniedołężniałego starca jest krwiożerczym antysemitą, czerpiącym satysfakcję z niedoli synów Izraela. W tym świetle antysemitą okażę się też ja, bo uważam, że książka Zgliczyńskiego to propagandowy zbiór bzdur. Rzecz dotyczy okoliczności kontrowersyjnych, w swej istocie szczególnych, gdzie każda ze stron ma w swoją historię wpisany niechlubny epizod. Tymczasem Zgliczyński stronniczo dobiera, przycina i przeinacza fakty, gładko wpisując się w nurt antypolskiego polowania na czarownice. Co należy podkreślić - jako młota używa opracowań autorów trzecich, własne opinie ograczniczając do minimum. Czy więc książka, która w głównej mierze składa się z tekstów opracowanych przez innych badaczy zasługuje na miano wiarygodnej? Czy autor tak ujętego dzieła może być wiarygodny? Co prawda Zgliczyński zarzeka się, że jego celem nie było opracowanie historyczne. Jeśli nie, to co? I czemu ma służyć?