Nareszcie udało mi się dorwać ostatni tom napisanego przez Franka Herberta cyklu o Diunie. Szczerze powiem, że jestem trochę zawiedziony. Chociaż książka nie należy do najkrótszych, to czyta się szybko. Niestety, zabrakło "tego czegoś", co charakteryzowało poprzednie części. Niby mamy melanż, czerwie, zakon żeński... ale co z tego. Kiedy czytałem "Heretyków Diuny" zaciekawiło mnie, co wyniknie z pojawienia się Pasterki Czerwi, dlaczego Teg zyskał takie, a nie inne zdolności, i jak je wykorzysta, co zrobi Duncan z nowo odkrytą wiedzą, oraz jakiego haka mistrz Bene Tailax ma w jego osobie. Ta książka nie udziela odpowiedzi. Ba, nawet ignoruje pytania. Trochę jakby Autor po zakończeniu poprzedniej części zorientował się, że nie wie jak dalej poprowadzić te wątki, dlatego w "Kapitularzu" szybko ja stłamsił. Chyba dlatego czuję zawód. Zaś sam główny motyw powieści, pojedynek między zakonem a Czcigodnymi Macierzami, został rozwiązany w sposób, jaki budzi we mnie sprzeciw. Niby Herbert przewidział taką reakcję i bronił się przed nią za pomocą osoby Matki Przełożonej Odrade i jej motywacji, jednak obrona ta miała wiele luk, co chyba sam Autor spostrzegł, prowadząc Sheenę w takim, a nie innym kierunku na końcu książki.Po prawdzie, jeśli ktoś przeczytał poprzednie pięć części, to i ostatniej nie powinien sobie odpuszczać. Nie zmienia to jednak faktu, że "Kapitularz" mógł być o wiele, wiele lepszą lekturą.