Nie da się naprawdę poznać drugiego człowieka, co nie znaczy, że nie warto próbować.
Ciężko napisać biografię kogoś tak zasłużonego, wręcz pomnikowego, jak Ryszard Kapuściński. Oczywiście chodzi mi o biografię szczerą, o ile to możliwe obiektywną, ani zbyt surową w osądach, ani zbyt czołobitną, i Artur Domosławski sprostał temu zadaniu. Lektura „Kapuścińskiego non-fiction” nie była może porywająca, za to nie sposób nie docenić ogromu pracy, jaką autor wykonał zbierając materiały i starając się wniknąć do świata Kapuścińskiego, naprawdę go poznać, przebić się przez ścianę wizerunku, jaki dla siebie stworzył.
„Kapuściński non- fiction” to też w pewnym sensie esej o reportażu literackim, czy może szerzej, dziennikarstwie jako takim. Domosławski zadaje w niej ważne pytania, na przykład: jak bardzo wolno reporterowi nagiąć prawdę o opisywanych wydarzeniach, jednocześnie pozostając dla czytelnika wiarygodnym źródłem informacji? jak mocno światopogląd wyznawany autora ma wpływ na jego optykę widzenia świata? Czy istnieje coś takiego, jak „wyższa prawda” lub „prawda syntetyczna”? Domosławski zadaje w „Kapuścińskim...” tak wiele ważnych pytań, że nie sposób wymienić chociażby ułamka z nich w krótkim tekście na portalu książkowym.
Ale w książce poznajemy Kapuścińskiego przede wszystkim jako człowieka. Najpierw ideowego komunistę, potem socjalistę, pupilka władzy ludowej, który zawsze wiedział skąd wieje wiatr, ale także pracoholika perfekcjonistę, doskonałego pisarza i nieznoszącego krytyki narcyza, traktującego ludzi instrumentalnie. Człowieka, który dla pisania poświęcił życie rodzinne, można powiedzieć, że w pewnym sensie zaprzedał duszę diabłu.
Powyższy akapit to moje wnioski. Domosławski nie daje czytelnikowi jasnej odpowiedzi, zawsze pokazuje obie strony medalu, a każda z nich rodzi kolejne pytania. Nie da naprawdę poznać drugiego człowieka.