Prawda jaki ładny, słodki tytuł? I można było się spodziewać słodkiej, odprężającej treści, ale nikt mi nie wmówi, że biorąc tą książkę do ręki spodziewałby się .. maksymalnej liczby przepisów kucharskich! Chyba więcej się nie dało? bo gdyby było więcej to ta niby-opowieść zagubiona pomiędzy babeczkami, ciasteczkami, puddingami straciła by całkiem rację bytu.
Co ta książka ma wspólnego z literaturą? To też do końca nie jest książka kucharska. Sens książek z przepisami i tworzeniem opowieści do nich jest wtedy, gdy treści poza przepisami dotyczą również tychże w postaci wspomnień, ciekawych anegdot, a jak to niegdyś pijano napoje albo jakie desery podawano w Staropolsce itp. Miło by było przy takiej okazji przeczytać rys historyczny czy pochodzenie danej potrawy. Ale tutaj autorka jakby z braku laku na fabułę(natchnienia widać brak) zapełnia przestrzeń jak leci czymś co może osłodzić nam tą perwersję.
Przykro mi, ale dla mnie to nie jest literatura. Koleżanka dostała w prezencie, podzieliła się nią ze mną, ale o ile ona lubi przyrządzać takie rzeczy i może cieszyć z tego prezentu, to gdyby na mnie trafiło.. wolę nie myśleć, co bym zrobiła z taka książką udającą z wierzchu powieść.
Polecić można, ale jako książkę kulinarną z przepisami na słodkie.