Nie każda ucieczka to słabość. Czasem to jedyna szansa, żeby przeżyć.
Kerry Fisher z chirurgiczną precyzją obnaża hipokryzję uśmiechniętych sąsiedzkich fasad. Tu każda filiżanka kawy wypita z Gizelą czy Sally ma posmak napięcia — bo wiadomo, że coś tu nie gra. Pod lukrowanymi zdjęciami, wpisami na Facebooku, czy pod pastelowymi poduszkami z monogramem, kryją się rysy, przez które przecieka coś mrocznego. Coś znajomego.
Najbardziej poruszyła mnie odwaga Kate. Nie ta, którą się pokazuje — krzycząca, wyprostowana, z banerem #silnakobieta. Ale ta cicha, codzienna. Ta, która nie daje się złamać, choć ma pełne prawo upaść. Jej życie to nie thriller z pościgami, tylko thriller psychologiczny z pułapkami w głowie, w sąsiedzkich uśmiechach, w podszeptach przeszłości.
To nie jest kolejna opowieść o „zaczynaniu od nowa”. To historia o budowaniu siebie od zera, czasem z gruzów, których nikt nie widzi. Książka przypomniała mi, że nikt nie zna do końca drugiego człowieka — i że czasem te, które najmniej krzyczą, niosą najcięższe historie.
Czytając, zadawałam sobie pytania, które nie dawały spokoju: jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, by chronić swoje dziecko? Gdzie kończy się przeszłość, a zaczyna nowe życie? I czy naprawdę da się uciec od tego, co było, jeśli to ciągle siedzi w nas?
Fisher pisze z wyczuciem, ale bez zbędnej słodyczy. Postaci są autentyczne do bólu —...