W "Krainie Lovecrafta" z Drogim Howardem coś wspólnego ma tylko tytuł. I ze dwie wzmianki w środku. Więc jako miłośniczka macek czuję się nieco rozczarowana. Z drugiej strony obejrzałam, całkiem bez zachwytu, serial oparty na książce Ruffa, i o ile serialowi dałabym najwyżej cztery gwiazdki (i to raczej za grę aktorską niż za treść), to książka moim zdaniem zasługuje na pięć lub nawet sześć. To w sumie obyczajowa historia o rasistowskiej Ameryce połowy XX wieku, opisanej z punktu widzenia czarnych, z elementami fantastyki. W porównaniu z serialem mniej się tutaj dzieje, ale moim zdaniem to lepiej, a historia jest spójniejsza i w sumie - sympatyczniejsza. Niestety, twórcy serialu zepsuli historię rodziny Turnerów, wciskając w nią wojujący feminizm, co polegało m.in. na zmienianiu postaci męskich w kobiece, oraz hasła rodem z ruchu Black Lives Matter plus rasizm na odwrót (wszyscy biali to szuje!), a także dodając różne wątki, których w książce nie uświadczysz (choćby homoseksualność jednej z postaci). Bez tej źle pojętej moim zdaniem politycznej poprawności książka jest dostatecznie wymowna w swoim antyrasistowskim przesłaniu, a taka białaska jak ja może spokojnie kibicować zmaganiom bohaterów z tymi złymi.