Powieść "Krwawnica" jest dla mnie trudna do oceny, ponieważ przez prawie połowę czytałam z uczuciem zniechęcenia oraz deja vu. Nie oszukujmy się, motyw przeprowadzki z miasta do sielskiej, ale klaustrofobicznej miejscowości nie jest czymś odkrywczym. Dodatkowo masa stereotypów dotyczących wsi okropnie mnie irytowała. Nie cierpię schematów, a tutaj trochę tego jest, dla przykładu; mieszkańcy wsi to osobnicy ciemni jak dwunasta w nocy, którym słoma z gumiaków wystaje, dla których jest jedyna i słuszna partia, dodatkowo katolicy to zacofani hipokryci. Akcja dzieje się podczas pandemii, wiec dorzućmy do tego teorie spiskowe wsioków i mamy "smakowity" obraz polskiej wsi. Oczywiście kontrastem do tego są miastowi bohaterowie, bardzo nowocześni i w poglądach oświeceni. Nie twierdzę, że i tak bywa, ale czekam aż ktoś wykaże się świeżością w kreowaniu takich obrazów.
Dość sporym plusem w tym nużącym początku były dla mnie opisy przyrody, trochę zalatywało mi to Dardą, którego lubię. Dodatkowo historia ma kilka klimatycznych scen z dreszczykiem, no pyszne były, podobała mi się też duszna atmosfera, przepełniona grozą i tajemnicą, dlatego kolejne rozdziały pokonywałam stabilnym tempem. W pewnym momencie historia ruszyła z kopyta i z nastrojowego dreszczowca stała się krwistym, zaskakującym thrillerem. Zrobiło się intrygująco, ale niestety w pewnym momencie autora poniosła fantazja, moje oczy z każdym jednym zdaniem robiły się coraz większe. Skończyłam czytanie z pytaniem WTF? co tu w ogóle się wydarzyło? I nie, nie było to pozytywne zaskoczenie. Podsumowując, miałam wrażenie, jakbym czytała dwie różne historie, różniące się dynamizmem i atmosferą, które w pewnym momencie zostały złożone w całość. Dlatego nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, że to dobra powieści, ani że to zła powieść. Miałam po niej w głowie totalny kołowrotek i mimo upływu czasu nadal pozostaję w rozterce.