Kawa się kończy, za oknem coraz ciemniej, a ja bawię się długopisem patrząc na nadal pustą kartkę. (Dobre, chwytliwy początek). Tak już mam- lepiej mi idzie pisanie "staroświeckie", niż mozolne wklepywanie na klawiaturze kolejnych zdań, albo tępe wpatrywanie się w kropkę w Wordzie, bo nie wiem co dalej pisać.
Jednak tym razem mam problem, bo zagiął mnie Potoroczyn. No bo co to jest? Powiastka filozoficzna? Powieść łotrzykowska? Traktat może jaki? Może żadne z nich, a może wszystko w jednym, nie wiadomo- dość powiedzieć, że wszystko jest na swoim miejscu. Czytelnik w trakcie lektury płynie w trzech nurtach, które się nawzajem przeplatają: pogrzebu Janka Smyczka, dzielnego partyzanta; retrospekcjach z żywota jego i innych mieszkańców Piórkowa, oraz przemyśleniach, małych esejach filozoficznych o rzeczach prostych, a często zagmatwanych ponad miarę. I tak sobie przeskakujemy pomiędzy widokiem Wandy ubierającej nieboszczyka, przedstawieniem fascynującej historii rodziny dziedzica Radeckiego, a fantastycznymi tekstami o zwykłych, ludzkich namiętnościach. Wygląda to na mało zjadliwy misz- masz, ale aż do 3/4 książki sprawdza się doskonale.
Później niestety dygresji jest coraz więcej, coraz bardziej nas to oddala od opowiadanych historii i efekt tego jest taki, że autor zakończenie kreśli w tempie sprinterskim i do tego na skróty. To jedyna wada tej książki, bo o reszcie mógłbym się wypowiadać w samych superlatywach, bo postacie, język (gdzie prostota tematów miesza się...