Są tacy autorzy, w których stylu można się zakochać od pierwszych przeczytanych stron. U mnie tak było choćby z Hanną Greń, więc zaczęłam nadrabiać jej starsze tytuły z przekonaniem, że będę zachwycona. I oczywiście się nie zawiodłam.
"Mam chusteczkę haftowaną" to pierwszy tom serii "Śmiertelne wyliczanki", połączenie kryminału z powieścią obyczajową. Choć ten drugi gatunek jest mi zupełnie obcy, to lubię sposób w jaki Hanna Greń kreuje tło dla swoich intryg. Nie oszczędza swoich bohaterów, nie czyni ich nadludźmi, ale mimo trudności nie zatracają człowieczeństwa, życzliwości i ciepła. Przez to wydają się autentyczni, a to zdecydowanie czyni lekturę przyjemniejszą. Zresztą ten realizm nie dotyczy tylko postaci, ale też policyjnej roboty, autorka korzysta umiejętnie z doświadczeń swojego męża.
W tej części poznajemy przede wszystkim niezwykle zagmatwaną historię Elizy i jej bliskich. Śmierć obojga rodziców to dla niej ogromny cios, a równocześnie dopiero początek rewolucji w jej życiu. Ale nie tylko ona odkryje sporo tajemnic ze swojej przeszłości.
Warstwa obyczajowa zajmowała więcej miejsca w tej fabule, co wydaje mi się być charakterystyczne dla twórczości autorki. W pierwszym tomie daje zawsze dobrze poznać bohaterów, z którymi mamy spędzić więcej czasu w kolejnych i myślę, że to uczciwe wobec czytelników, zwłaszcza że jest okraszone typowym dla Hanny Greń inteligentym humorem.
Między wierszami jednak Konstanty Nakański prowadził żmudne śledztwo w sprawie zabójstwa, choć efektów niestety nie widać. Sprawa sama w sobie była mocno skomplikowana i wielowątkowa, a poza tym wiele okoliczności zewnętrznych utrudniało sytuację. Przez to wszystko Naki poznał też innych funkcjonariuszy, a że w jego wydziale były wolne etaty, to chociaż pod tym względem układało się dobrze.
"Mam chusteczkę haftowaną" to świetny wstęp do doskonale zapowiadającej się serii. Jak zwykle Hanna Greń dopieściła tę powieść w każdym możliwym aspekcie, tylko zaostrzając apetyt na więcej, dlatego od razu zabrałam się za kolejny tom.
Moje 8/10.