Reklamowanie, zachwyt nad daną książką, nigdy nie było dla mnie wystarczającym powodem do sięgnięcia po nią, zawsze wolałam sprawić na "własne oczy" ile dana pozycja jest warta. Idąc dalej czego się spodziewać po książce, która wyskakuje z każdego filmiku na youtube, i z każdego książkowego bloga? Ja nie oczekiwałam niczego, myślałam nawet, że książki w gatunku "Maresi" nie będą dla mnie, nie mniej jednak, gdy zobaczyłam ją w bibliotece, na półce "nowości" skusiłam się i właśnie jestem po lekturze.
Jak moje wrażenia? Przede wszystkim zaskoczenie. Mała niepozorna, pisana dużą czcionką, treściwa. Można by rzec idealna książka do pochłonięcia w kilka godzin.
Czy tak było? Maria Turtschaninoff sięgnęła po delikatny temat jakim jest feminizm, lecz podała go w bardzo wysublimowany, uroczy sposób. W pierwszej części poznajemy bohaterki, zamieszkujące tytułowy Czerwony Klasztor, który staje się miejscem schronienia dla "poturbowanych", uciekających z rodzinnych domów kobiet. Poznajemy ich codzienne czynności, i rzeczywiście na próżno szukać tutaj męskiego pierwiastka, ot istna arkadia. Tytułowa Maresi, wraz z innymi nowicjuszkami, siostrami, Matką władającą ziemią na, której znajduje się klasztor, przeprowadzają czytelnika przez najbardziej strzeżone zakamarki majestatycznego budynku. Sielanka kończy się w drugiej połowie książki. Zaczyna robić się mrocznie i niebezpiecznie, co nadaje akcji niesamowitego tempa. Autorka w bardzo sprytny sposób stworzyła zarówno boha...