„Byli więc jednomyślni, nie pojmując krzywdy, jaką wyrządzają. Scedowali swoje sumienia na stado, jak barany, jak capy przeklęte. I nikt wśród nich nie pomyślał nawet, że nie ma w świecie bardziej tyrańskiej tyranii niż jednomyślność, nie ma głupszej głupoty niż jednomyślność!”
„Nie witając dnia – nie musisz go żegnać. Nie ciesząc się wschodem słońca – nie musisz się smucić, że zaszło. Nie kochając – wolny jesteś od rozpaczy. Nie pragnąc zbawienia – nie lękasz się piekła!”
„Nie istnieje żaden byt, jeśli nie został nazwany. Jestem tym, kim jest Jan, i oto dzięki temu stanowię człowieka. (..) Bo nie to jest – czym jest, ale jakie jego imię!”
Jeden z lepszych tekstów w literaturze dotyczących człowieka, społeczeństwa i władzy. Fabularnie książka jest opowieścią Jana, przyjaciela biskupa Utrechtu oraz ucznia fanatycznego ojca Alberta o dniach zarazy i głodu, jakie nawiedziły miasto Arras w 1458 roku oraz o prześladowaniach Żydów, paleniu czarownic i innych mieszkańców miasta kilka lat później. Same wydarzenia są na tyle ciekawe, że opowieść o nich stanowi interesującą historię, ale dopiero rozmyślania o człowieku i wspólnocie, o władzy i podległości, o odpowiedzialności i jednomyślności snute przez narratora czynią z niej prawdziwy majstersztyk. Wartością dodaną jest uruchomienie w czytelniku motoru do ponownego zmierzenia się z zagadnieniami najwyższej wagi.
Polecam.