Pamiętam wieczór, kiedy pierwszy raz usłyszałam Marka Niedźwiedzkiego. To było zimowisko w bardzo dobrze wyposażonym ośrodku, gdzie mieliśmy radio w trzyosobowym pokoju. Pomyślałam sobie, że mój mąż mógłby mieć taki głos. Szybko mi to przeszło, bo z mężem trzeba się raz na jakiś czas pokłócić, a nie wyobrażam sobie Marka Niedźwieckiego podnoszącego głos. Ale od tamtej pory stał się właściwie członkiem rodziny. Dzięki niemu słucham Basi, Phila Collins'a. Pokazał mi, że muzyka jest różna, nie każdą się lubi ale każda jest dla ludzi. Jeżeli nie dla mnie to dla kogoś innego, kto będzie z niej czerpał radość.
Z tej książki wyłania się obraz człowieka oddanego bez reszty swoim pasjom, samotnego ale nie nieszczęśliwego. Jest dużo ciekawostek, zdjęcia, wspomnienia. Czy dzięki temu wiem więcej o Marku Niedźwieckim? Chyba nie. Uchylił nieco drzwi do swojej strefy prywatności jakby chciał powiedzieć "Zaglądaj. Tu nie ma nic ciekawego." No właśnie. Tylko uchylił.
Najmocniejsze jest zakończenie książka ( w obliczu ostatnich wydarzeń) "Żyję tak ,by nie krzywdzić innych, i chowam się, kiedy ktoś próbuje krzywdzić mnie. Zająłem się piosenkami, bo dają ludziom tylko dobre emocje.(...) Radio jest moją ostoją. Nie lubię zmian. Nie wierzę w życie pozaradiowe."
A ja nie wierzę w radio bez Marka.