Ona przyszła ostatnia

Ostatnio nie mam szczęścia do wyboru lekkiej literatury. Za co się nie wezmę, to jakieś takie niewydarzone, albo nie do końca trafione. Tu się nastawiłam na kryminał literacki, czyli zbrodnię popełnioną w środowisku pisarzy, miałam nadzieję na coś fajnego - i zamiast fajerwerku wyszedł kopeć.
Zaczyna się od niesmacznej sceny seksu, nieapetyczność wzmaga opis dodatkowego smarowania kobiety przez partnera (Kremem "Nivea" jako lubrykantem? Tak serio? Słabe to, miałaby problemy.), potem do akcji wkracza główna bohaterka. I już tu mam problem - nazwać bohaterkę Remedios, duża sztuka. Szkoda, że nie Remedium i to na wszystko. Gryzło mnie to imię za każdym razem, kiedy ktoś się do niej zwracał.
No dobrze, mamy bohaterkę - mało, że pisarkę, to jeszcze lekarkę i to bardzo wysokiej klasy neurolog, której nazwisko kojarzy się nawet prowincjonalnemu doktorowi w Nałęczowie. OK. Tak też można. Ale fakt, że idąc na spotkanie z wydawcą, wcześnie rano, przed śniadaniem, pani doktor ubiera się w krótką sukienkę i czerwone szpilki - to mi się kłóci z jej rzekomym rozsądkiem i spokojnym podejściem do życia. Taki look to jest dobry dla celebrytki na ściance, ale może ja się nie znam?
Kolejny mój problem, to prowadzący śledztwo policjanci. Na początku reagują na panią pisarkę raczej nieprzyjaźnie, niemal agresywnie, ale wkrótce okazuje się, że dopuszczają ją do prowadzenia śledztwa, właściwie to ona sama (bo oni są tylko asystą w tle) przesłuchuje swoje koleżanki po piórze i w ciągu ...