Cała sceneria była podobna do tej, którą pamiętałam z poprzednich wizyt. Diaboliczne bzowiny, pełne granatowych kiści jagód, ogromne kamienie i rdzawy mech z unoszącą się nad nim brunatną chmurką niewiadomego pochodzenia. Ale to wszystko oświetlone czerwoną, promienistą łuną, nabrało upiornego wymiaru. Polana wyglądała, jakby płonęła żywym ogniem, zapadając się w czeluście piekielne. Czerń mieszała się z purpurą, tworząc świetliste smugi, które kładły się na ziemi, oświetlając kropelki rubinowej rosy pokrywającej dywan z mchu. Jakby tego było mało, nagle zerwał się gorący, porywisty wiatr, który potrząsając gałęziami bzu dawał złudzenie makabrycznego, opętańczego tańca. Nie wiem czy zwariowałam, ale dałabym głowę, że nie tylko gałęzie wyginały się w zrywnych podmuchach, lecz i same drzewa, niezwykle wolno i posuwiście, przesuwały się, zataczając kręgi.(…)”
Matylda powraca w trzeciej część serii „Suwalskich opowieści”.