Pachinko, popularna japońska gra automatowa. To harmider dziesiątek ustawionych w rzędach maszyn, który swoją kakofonią wywołują szok. I mogę tylko przypuszczać, że tytułowe pachinko i ta książka mają wspólny cel, wywołać szok i emocje. Cóż, to się jej udało, bo ta saga okazała się być jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałam.
W fikcji często szukam paradoksu, tego, co znane w obcych, nowych realiach. Pachinko, druga powieść utalentowanej urodzonej w Korei Min Jin Lee, to taki rodzaj książki, która może otworzyć oczy i jednocześnie wypełnić je łzami. Pachinko to kronika czterech pokoleń koreańskiej rodziny. Wielopokoleniowa narracja pozwala tej bogatej historii rozwijać się w urzekająco spokojnym tempie, otwierając się w zwodniczo idyllicznej scenerii. Ta powieść, podobna do automatowej gra, wszechobecnej w całej Japonii, łączy w sobie kluczowe kwestie tożsamości, ojczyzny i przynależności. Dla koreańskiej populacji w Japonii, dyskryminowanej i wykluczonej z tradycyjnych zawodów, salony pachinko są podstawowym sposobem znajdowania pracy i gromadzenia bogactwa. Wstyd i poczucie winy leżą u podstaw wielu najpiękniejszych scen w powieści, a każda postać jest nieustannie zmuszana (przez swoją pozycję obywateli drugiej kategorii) do bolesnych poświęceń, a w konsekwencji do rozważenia natury tych poświęceń. Pomimo fascynującego ciągu czasu i historii, to bohaterowie i ich burzliwe życie napędzają narrację. Drobne szczegóły w subtelny sposób ujawniają sekretne ...