Wydaje się, że to opowiadania z czasów, kiedy Hrabal był (jeszcze?) bardzo wrażliwy na krytykę, której mu nigdy nie szczędzono. To pewnie dlatego tom otwierają kompilacje autentycznych pochwał i inwektyw z listów tzw. czytelników ("Pieśń dziadowska, którą napisali czytelnicy") a zamyka rodzaj credo literackiego ("Pieśń dziadowska o egzekucji publicznej"). Jednocześnie autor z jednej strony wdaje się w polemiki lub nawet robi na złość grożącym, manifestując swą wolność (i zarazem poniekąd piętnując kołtuństwo chamskich przytyków), lecz z drugiej świadomie pragnie się nawet z tą krytyką pogodzić, uznając, że na pełny obraz człowieka ("Znać swoją sławę i wspierać swą hańbę - taki człowiek jest podniebną doliną" - tyle autor za Lao Tsy) składa się jego wielkość i małość. Podkreślanie tylko własnych pozytywów, jak to się robi współcześnie, zdaniem Hrabala jest źródłem obecnego chaosu.
Większość z tekstów wydaje się być bardzo osobista, autor stara się nawet w jednym z nich wytłumaczyć się ze swojej metody pisarskiej, czyniąc z niego nieśmiałą suplikę w obronie prawa literatury do fikcji:
"Współczesna proza powstaje w wyniku pewnej opozycji, dążenia do odkrywania zakazanego, kiedy w uchylone drzwi wsuwa się czubek buta, potem całe kolano. Jedynie przez otwarte na poły drzwi może wtargnąć ten świeży prąd powietrza, który nazywamy: przestrzeń twórcza. I tak dzięki indywidualnemu doznaniu krzepną wspólnie niebiosa i z roku na rok, a więc także na rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy, dostawiamy kolejne schody serdecznych życzeń, kubek w kubek podobni do libeńskiego węglarza, który ustawiwszy wszystkie schody, jakie w ciągu trzydziestu lat przebył, nosząc ludziom węgiel, doszedł tą swoją putnią aż na księżyc" ("Pieśń dziadowska o egzekucji publicznej", s.176). Posłanie literatury brzmi tu nico słabiej, ale niemal w duchu Słowackiego(vide "Mój testament": siła słów, siła literatury - choćby po długim czasie - musi zadziałać, "aż was, zjadacze chleba w aniołów przerobi"). Socjalizm - pewny siebie i tego, że masa może sobie pozwolić na rozdeptanie wrażliwości i jednostki - wchodził jednak ślepo, bez wstydu i z upodobaniem każdemu wprost z butami do duszy, jak milicja ludowa na przeszukanie.
Z czasem Hrabal przekonał się chyba jednak o słuszności swej metody - doszedł do tego, że ważni są tylko czytelnicy wrażliwi i rozumiejący, którzy przyjmą przesłanie bez potrzeby stosowania kamuflażu i autocenzury, by dogodzić gustom pseudo-czytelników: "Dopiero teraz widzę, że do prawdziwego czytelnika trzeba strzelać każdym zdaniem wprost z biodra, zdjąć wszelkie kagańce, usunąć wszelkie przeszkody" [j.w. s.173]
Całość sprawia niekiedy deprymujące wrażenie: z każdego kąta wychodzi absurdalność literatury, o ile ma być tylko odpowiedzią na oczekiwania socjalistycznej gawiedzi, nie swobodną kreacją autorską. Innym jednak razem owo wrażenie robi się naprawdę uskrzydlające - gdy autor zapomina o czytelniku.
Każde z opowiadań opatrzone jest odautorskim przypisem, komentującym źródło opowiadania (rzekomy? dziennik szalonej dziewczyny, opowieść w gospodzie, opowiadanie przyjaciółki) lub podającym erudycyjne odniesienia zawartych w nim treści do literatury światowej. Interesujące, że - jak w którymś miejscu twierdzi - Hrabal konsekwentnie starał się zachować autentyczne nazwiska z opowieści, które usłyszał w gospodzie, od innych ludzi, a które później przetworzył literacko. Gwoli zachowania autentyczności. Mimo że właśnie to było później przyczyną wielu nieprzyjemności.