Szkocja w romansach historycznych jest jak dzwonek w eksperymencie Pawłowa: Wystarczy wzmianka, by statystyczny romansoholik zaczął się ślinić.
W tym miejscu należy oddać sprawiedliwość samej Gaston, jako żePod szkockim niebem to niczego sobie, łagodnie odmóżdżający czasoumilacz pociągnięty z werwą i sensem.
Jest panna po przejściach i mężczyzna z przeszłością. Jest miejscowy kretyn z lokalną idiotką oraz ich bardziej ogarnięta acz rozpuszczona progenitura. Jest perfidna intryga, element dramatyczny oraz względnie niewielka ilość redaktorskich kiksów jako łyżka dziegciu w tym miodzie. A wszystko to podlane treściwym sosem z gładko pociągniętej opowieści.
Czego natomiast nie ma, to seksowania po kątach. (Hura!)
Wszystko to ujęte razem sprawia, że romans wygląda i czyta się dobrze.
Na tyle przyjemnie, by urwać odprężającą godzinkę lub trzy i zostawić romansowego czytacza sytym oraz zadowolonym.
Nie jakoś bardzo, ale bardziej. Pod szkockim niebem. Warto zapamiętać.