"Doktor wrzeszczał, wrzeszczał i wrzeszczał głosem, którego brzmiącej falsetem paniki nie rozpoznałby nigdy żaden jego znajomy; i choć nie mógł podnieść się na nogi, odpełzał i odtaczał się stamtąd w desperacji po wilgotnej nawierzchni, gdzie tuziny tartarowych studni wylewały z siebie swe strudzone skomlenia i skowyty w odpowiedzi na jego własne oszalałe krzyki".
Charles Dexter Ward pewnego dnia odkrył, że jest potomkiem Josepha Curwena, tajemniczego alchemika z Salem, o którym cały świat, prawdę mówiąc, chciałby zapomnieć. Czyż potrzeba większej zachęty by pobudzić młodego człowieka do myszkowania w przeszłości? Nie zawsze jednak przeszukiwanie własnego drzewa genealogicznego jest pozytywną przygodą, akurat w tym przypadku Ward przypłacił swoje badania odsiadką na oddziale dla obłąkanych. Z którego z resztą zniknął, ale o tym już więcej nie napiszę ani słowa, przekonajcie się sami jakie mroczne tajemnice odkrył Charles Dexter Ward i jak zakończyła się jego historia.
Obłęd, czary, magia, okultyzm, demonologia plus odrobina paskudztw i obrzydliwości - Lovecraft w swoim żywiole. A przy okazji klasyka grozy i jedna z moich ulubionych książek autora. Akcja rozwija się bardzo powoli, język trochę już trąci myszką, ale uwielbiam to sączące się ze stron szaleństwo, a zakończenie jest świetne! "Przypadek Charlesa Dextera Warda" to jednak książka głównie dla fanów staroci i samego Lovecrafta, resztę może znudzić.