Queen of men wypadła słabiej od pierwszej części trylogii King Maker. Przyznaję, że mimo swoich nieco ponad 200 stron, odrobinę mi się ciągnęła.
No i Bailey... Przez jej zachowanie tutaj można dostać cholery! Potwornie mnie irytowała!
Pogmatwało się dość mocno. Po tym jak zwiała od Kalena, wróciła do swego domu. Żeby zapomnieć o jednym, pojechała tam gdzie był drugi? tjaa
Tak, tam gdzie się wychowała, gdzie musiała nosić kiecki pod szyję, nie mogła nosić rozpuszczonych włosów, za potrzebą musiała biegać do wychodka za domem, bieżącej wody i prądu brak. Tych uniedogodnień było dużo więcej, w tej społeczności czas naprawdę zatrzymał się lata temu. Całkiem sporo jest przedstawienia, opisów tego miejsca, tak, że rzeczywiście możemy sobie to zwizualizować i to mi się podobało. Zdziwiłam się natomiast, że Bailey, po kilku latach życia w cywilizacji, tak łatwo znów przystosowała się do tych ograniczeń, które nam zresztą trudno sobie nawet wyobrazić, jako coś, gdzie mielibyśmy funkcjonować. Pomyślałabym, że trudniej jest wrócić do czegoś takiego.
Mimo wszystko, konserwatywnej społeczności i oddalenia od Kalena, autorka znalazła nawet sposób na całkiem sporo scen erotycznych ;)
Tak jak wspomniałam, zachowanie B. mnie irytowało. Zjeść ciastko i mieć ciastko. Nie podobało mi się to, jak łatwo mogłaby wrócić do Turnera. I jak szybko. Zachowywała się egoistycznie i w tej części po prostu jej nie lubiłam.
Na plus zasługuje większa ilość rozdziałów z perspektywy...