6/10. Mogłoby być 7/10 i tak szczerze to nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego nie więcej? Nie jest to książka łatwa. I nie jest łatwe jej opisanie. Żulczyk opisuje rzeczywistość w sposób jaki jest już jego wizytówką, i choć przeczytałem dopiero dwa tytuły tego autora, to jestem przekonany, że inne będą napisane tak samo dogłębnie i tak samo dobitnie. Co to znaczy?
Dogłębnie dlatego, że myślami głównego bohatera autor nazywa rzeczy po imieniu, czasami kontrowersyjnie, niepopularnie dziś i sprzecznie z poprawnością polityczną - a przecież to my, Ci sami, może nie handlujący konainą, ale też czasami poirytowani "pedałami z białaczką" czy innymi "abdulami", gdzie nie myśląc tak wcale - myślimy odruchami. Wyuczonymi - tak jakoś ślepnąc od świateł. I wypowiadamy te same zdania i te same opinie.
Dobitnie? Bo nie mogę dać większej oceny powieści, która choć dobra, jest mocno depresyjna. Nie realistyczna i brudna jak powieści Bukowskiego (gdzie sperma i gówno jako synonimy ludzkiego nieszczęścia leją się czytelnikowi do mózgu w podobnej ilości), ale brudna prawdziwie, brudna depresyjnie. Nie jest to kwestia kilku zabawnych gangsterskich, ładnie ulepionych w zabawne zdania kurew - a strumienia świadomości Jacka - handlarza kokainy, strumienia świadomości, którym de facto jest cała powieść.
Taka narracja nie przedstawia Ci historii, którą trawisz, oceniasz, analizujesz. Przedstawia Ci już dokonaną interpretację, analizę, ocenę sytuacji - właśnie nie tyle oczami, co myślami, świadomością głównego bohatera. Nie ma tutaj miejsca na "poznanie", bo to jest już zrobione. Ktoś opowiada Ci coś co sam czytał, widział. Słyszał, przeżył.
Czy bym ją komuś polecił? Jest to nieco popkulturalna pozycja, choć dokładnie taka o jakich czasach opowiada, ale nie do końca rozumiem, jaką historię chciał nam opowiedzieć Autor. Choć cenię sobie Żulczyka za fenomenalne "Zrób mi jakąś krzywdę", tak "Ślepnąc od świateł" jako cokolwiek dobrze napisana powieść ustąpi pewnie kilku innym tutyłom - zanim puszczę ją dalej w świat.