Czy zdarza wam się, że w trakcie czytania danej książki macie mieszane uczucia, ale zakończenie, kiedy wszystkie elementy wskakują na swoje miejsca, ratuje całość i ostatecznie oceniacie książkę pozytywnie? Właśnie tak miałam z najnowszą powieścią Magdaleny Witkiewicz - "Srebrną łyżeczką".
Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że cała treść prowadząca do happy endu była zła albo że męczyłam się czytając ją - po prostu nie podobały mi się niektóre zachowania bohaterów i najbardziej zainteresował mnie wątek, który rozwinął się dopiero pod koniec książki. Ale zacznijmy od początku.
"Srebrna łyżeczka" to historia Lidii i Konrada. Ona jest doświadczoną przez los maturzystką, która nagle zostaje sama na świecie, a on to 12 lat od niej starszy lekarz. Mimo dzielących ich różnic, rodzi się między nimi uczucie. Ale czasem nawet piękne rzeczy przychodzą w nieodpowiednim czasie...
Narracja przeskakuje między dwiema płaszczyznami czasowymi - równolegle poznajemy historię od początku znajomości pary bohaterów oraz śledzimy ich losy kilka lat po ich rozstaniu. Pomiędzy wątek miłosny wpleciony jest też motyw rodzinnych sekretów, tajemniczego spadku i stanowiących jego część srebrnych łyżeczek. Przyznam szczerze, że te motywy zaintrygowały mnie o wiele bardziej niż romans, bardzo spodobała mi się relacja Lidii z panią Ireną, bo choć założona na grząskim gruncie, ostatecznie wydała piękne owoce. Natomiast jeśli chodzi o wątek miłosny, to niestety mnie nie zachwycił. Konrada w myślach nazywałam Edziem, bo niektóre jego zachowania przypominały to, co wyprawiał jego wampirzy kolega, a Lidia w pewnym momencie zaczęła zachowywać się tak głupio, że znielubiłam ją na amen. Potem jednak autorka w piękny sposób przedstawiła pogląd, który w pełni podzielam: w dzisiejszych czasach zbyt łatwo przychodzi nam to co zepsute wyrzucać i wymieniać na nowe, nie podejmując nawet próby naprawy. Odnosi się to nie tylko do przedmiotów codziennego użytku, ale również do relacji międzyludzkich. Naprawianie takich związków Witkiewicz porównała do techniki Kintsugi, czyli sztuki naprawy porcelany, czym kupiła mnie całkowicie, bo uważam, że to przepiękna i bardzo trafna metafora.
Powieść ma swoje minusy, główna bohaterka irytuje, a do tego treść zawiera sporo błędów. Mimo to uważam, że jak najbardziej warto ją przeczytać, ze względu na wspaniałe, ponadczasowe przesłanie, którego współczesny świat bardzo potrzebuje.