Najsłabsza książka autorki.
To moje trzecie podejście do książek Penelope. Dwie poprzednie bardzo mi się podobały, styl autorki bardzo przypadł mi do gustu a dodatkowo znajoma nakręciła mnie, bardzo pozytywnie, na powieści Ward..
"Dzień, w którym powrócił" to książka, którą miałam ochotę w ciemną noc wyrzucić za okno, a to wszystko tylko po to, aby po prostu zeszła mi z oczu i abym więcej jej nie widziała i o niej nie myślała.
Przyzwyczaiłam się do tego, że autorka pisze bardzo schematyczne powieści, ale ta... Przebiła te dwie poprzednie. Nie dość, że jest schematycznie, to jest jeszcze nudno, większość książki jest niepotrzebnie i bezsensownie przegadana, a fabuła jest taka sobie w dodatku bardzo, ale to bardzo do przewidzenia. W tej historii nie zaskoczyło mnie nic. Żałuję, że po nią sięgnęłam, choć muszę powiedzieć, że opis mnie zaciekawił... Jednak tylko na tym się skończyło. Bohaterowie są denni. Postać Gavina jest jedyną, która podobała mi się w tej powieści. Cała reszta, na czele z główną bohaterką wydają mi się być niedopracowani, niewyraźni, stworzeni po to, aby tam tylko być i od czasu do czasu wdać się w jakąś rozmowę..
To lekka, niezobowiązująca powieść, która wynudziła mnie prawie że na śmierć, a z pewnością idealnie się przy niej zasypiało. Dwa rozdziały i odlot lepszy niż po tabletkach nasennych.
Ta książka jest dla mnie pomyłką. Odkładam ją na półkę i chcę o niej jak najszybciej zapomnieć. Osobiście nie polecam.
...