Po słabym "Tomku w grobowcach faraonów" miałam nadzieję, że ta część będzie choć trochę klimatem przypominać tamte "Tomki", do których jak większość dzieciaków z lat 80/90, mam ogromny sentyment.
Oryginalne przygody ekipy Wilmowscy/Smuga/Nowicki/Sally pochłaniałam jednym tchem. Zdarzało się, że kończyłam ostatnią część i zaczynałam od nowa całą serię.
Uwielbiałam zwłaszcza te słynne mapki z zaznaczonymi przygodami i trasami poszczególnych wypraw, jakże się to świetnie czytało! A na dodatek można było się nieco podciągnąć z geografii, bo seria ta nie tylko bawiła, ale i uczyła.
Ten powiew egzotyki i ciekawe przygody ekipy Tomka to taki trochę rodzimy Indiana Jones.
Podobnie jak "Złoto Gór Czarnych" seria z Tomkiem była u mnie absolutnym numerem jeden na wakacjach.
Po przeczytaniu "Grobowców faraonów" byłam zawiedziona. Nie ten klimat, niby ci sami bohaterowie, ale jacyś tacy inni, intryga mocno naciągana...
Tutaj niestety też widać, że to inny autor. Trochę stara się naśladować styl Szklarskiego i wychodzi lepiej niż przy poprzedniczce, ale jednak da się wyczuć, że to nie to samo.
Zbyt uboga szata graficzna też jakoś do mnie nie przemawia. Za mało starych, dobrych ilustracji, których tamte "Tomki" miały na pęczki i które dodawały uroku serii.
Wiele wątków nie zostało do końca wyjaśnionych, do połowy nawet czytało się nieźle, od połowy totalna nuda. Za dużo suchych faktów, za mało akcji. Nawet nie poczułam klimatu Alaski. Zakończenie zupełnie nie w duchu Szklarskiego, myślę.
Ogółem "Tomka na Alasce" da się przeczytać, ale po przeczytaniu od razu zapomina się, o czym był, co przy starych częściach jest nie do pomyślenia. Przeciętniak i tyle.