Miało być tak pięknie: Hawaje, słońce, biała plaża, wakacyjna przygoda i seks bez zobowiązań na poprawę zszarpanego ego. Plus on - zielonooka wizualizacja dziewczyńskich fantazji... Tia, jasne. Grey sam w sobie jest nieporozumieniem. Wysyp imitujących Greya kalek to już plaga. Za imitowanie Greya wzięła się też Keeland, co do której cały mój kredyt dobrej woli poszedł w diabły wraz z serią MMA. Nie miałam względem "Tylko twój" jakichś wielkich oczekiwań, ale w przypadku tej pozycji "klęska" to komplement. Po "365 dni" Lipińskiej sądziłam, że nie może być gorzej.
Nie miałam racji. Z najwyższym trudem dotrwałam do połowy książki i nie znajduję ani sił ani motywacji, by brnąć przez drugie pół. Na dobrą sprawę "Tylko twój" to kilka zdań i scenek bunga-bunga zapętlonych w nieskończoność. Prezentuje się to okropnie a czyta jeszcze gorzej. Razi umysłowa indolencja głównej bohaterki i skrajnie ubogi język. Całą piękność igraszek we dwoje Keeland zawiera w góra dziesięciu siermiężnych słowach. Bardzo to biednie w porównaniu z taką np. Szeherezadą. Keeland jest przy tym równie finezyjna jak łupanie betonu toporem. Jeśli w MMA Vi prezentowała jakiś poziom - teraz rozplaskała się o bruk. Aż trudno uwierzyć, że autorem tego bohomazu jest wzięta pisarka. Równie dobrze dzieuo mogła popełnić gimnazjalistka pod ławką, bo poziom i styl jest ten sam.