Niestety dla czytającego, jakże nęcący (i zachęcający) opis dotyczy dwóch pierwszych rozdziałów książki. Pozostałych siedemnaście to bzdurna sieczka ubrana w bożonarodzynkową szopkę.
Elizabeth O’Brian straciła męża i córkę. Zdjęta przypływem uczuć wyższych, zgadza się zostać matką zastępczą dla dwóch osamotnionych dziewczynek. Jej nowy prawie-mąż zabiera ją z namiotu do swojej chałupy, gdzie on głównie rąbie drzewo, ona albo gotuje albo farbuje [tkaniny] a priorytetem jest posłanie Sarenki do szkoły i świąteczne jasełka.
"W poszukiwaniu miłości" to nie romans, nawet nie podrzędna poczytajka.
Ta książka to bezkształtny glut, dla którego jedna gwiazdka to zbyt wiele, a epitet "marna chałka" - niezasłużony komplement.