Trudno uwierzyć, ale niewiele brakowało, żeby maszynopis "W poszukiwaniu straconego czasu" powędrował do kosza. Nikt nie chciał drukować Prousta. "Być może na niczym się nie znam, ale nie rozumiem, jak pewien jegomość może poświęcić trzydzieści stron, by opisywać, jak wierci się w łóżku przed zaśnięciem" - powiedział jeden z wydawców. Zdesperowany pisarz opublikował dzieło na własny koszt. Pierwszy tom cyklu - "W stronę Swanna" - ukazał się 14 listopada 1913 r. i przeszedł bez echa. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że to jedna z najważniejszych dat w historii literatury. Proust zmienił oblicze powieści. W jego prozie czas jest lustrem świata wewnętrznego narratora, jego skojarzeń, wspomnień i myśli. Akcja ma znaczenie drugorzędne, rozgrywa się w cieniu impresyjnych opisów. Bohater "W stronę Swanna", Marcel, potomek bogatej mieszczańskiej rodziny, dzieli życie między naukę w Paryżu, wakacje w rodzinnym Combray lub w nadmorskim kurorcie i kocha się w Gilbercie, córce bogacza, konesera sztuki i światowca Charlesa Swanna. I dywaguje.
Na podstawie wątków powieści Volker Schlöndorff zrealizował głośny film "Miłość Swanna" (1984) z Jeremym Ironsem.
Publikując "W stronę Swanna", Proust wzbogacił także sztukę cukierniczą. Magdalenki, których smak przenosił bohatera w przeszłość, zrobiły ogólnoświatową karierę. Plotka głosi, że te ciastka w kształcie małży są wynalazkiem polskim, a rozprzestrzeniły się we Francji za sprawą króla Stanisława Leszczyńskiego, który miał nauczyć ich wypieku swoją kucharkę Magdalenę. Inna wersja głosi, że kuchta była służką Marii Leszczyńskiej, małżonki Ludwika XV.
Pierwsze próby literackie nie zapowiadały, że Marcel Proust zostanie wielkim pisarzem. Kiedy 25-letni syn profesora medycyny i pisarza Adriena Prousta oraz córki przemysłowców żydowskich, ulubieniec paryskich salonów, wydał debiutancki zbiór szkiców "Przyjemności i dni" (1896), recenzenci wyszydzili, a czytelnicy zbojkotowali książkę. W ciągu 22 lat sprzedano zaledwie 329 egzemplarzy, z których większość na prezenty dla przyjaciół wykupił autor. W latach 1895-1905 pracował nad powieściowym esejem o pisarskim powołaniu "Jan Santeuil". O tym, że w książce pojawiły się motywy i tematy, które rozwinął w monumentalnym cyklu "W poszukiwaniu straconego czasu", świat przekonał się wiele lat po śmierci pisarza - powieść trafiła do księgarń dopiero w 1952 r. Po śmierci rodziców (w 1903 r. umarł ojciec, a dwa lata później matka) ciężko chory na astmę pisarz zamknął się w pokoju obitym korkiem. Rzadko wychodził z domu, spał w dzień, pracował w nocy, zażywał trional i kofeinę. Korespondencyjnie zarządzał rodzinną fortuną, której część przepuścił w kasynach otoczony wiankiem młodych adoratorów (był homoseksualistą). Literackiej sławy doczekał się u schyłku życia. W 1919 r. wydał "W cieniu zakwitających dziewcząt", drugi tom "W poszukiwaniu straconego czasu", wyróżniony prestiżową Nagrodą Goncourtów. Po dwóch latach ukazały się następne części: "Strona Guermantes" oraz „Sodoma i Gomora". Kolejne - "Uwięziona" (1923), "Nie ma Albertyny" (1925) i "Czas odnaleziony" (1927) - wydano po śmierci pisarza, który umarł w 1922 r. Ostatni tom pisał w stanie agonalnym.
"Widok magdalenki nie przypominał mi nic, nim ją skosztowałem; może dlatego, że widywałem je od tego czasu często - mimo że ich nie jadłem - na ladzie cukierni; obraz ich opuścił owe dni Combray, aby się skojarzyć z innymi, świeższymi; może dlatego, że z owych wspomnień, tak długo zostawionych poza pamięcią, nic nie przetrwało, wszystko rozpyliło się; kształty - także ten kształt małej muszelki z ciasta, tak pulchnej i zmysłowej pod swoim surowym i nabożnym rurkowaniem - znikły lub też, uśpione, straciły energię, która by im pozwoliła połączyć się ze świadomością. Ale kiedy, po śmierci osób, po zniszczeniu rzeczy, z dawnej przeszłości nic nie istnieje, wówczas jedynie zapach i smak, wątlejsze, ale żywsze, bardziej niematerialne, trwalsze, wierniejsze, długo jeszcze, jak dusze, przypominają sobie, czekają, spodziewają się - na ruinie wszystkiego - i dźwigają niestrudzenie na swojej znikomej kropelce olbrzymią budowlę wspomnienia.
I z chwilą gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (mimo że jeszcze nie wiedziałem i aż znacznie później miałem odkryć, czemu to wspomnienie czyniło mnie tak szczęśliwym), natychmiast stary, szary dom od ulicy, gdzie był jej pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki, którą zbudowano dla rodziców od tyłu (owa ścięta ściana, jedyna, którą wprzód widziałem), i wraz z domem miasto, rynek, na który wysyłano mnie przed śniadaniem, ulice, którymi chadzałem od rana do wieczora i w każdy czas, drogi, którymi się chodziło, kiedy było ładnie".