Czy jest ktoś, kto jeszcze nie słyszał o "Z tej strony Sam" autorstwa Dustina Thao? 🤍
Bardzo długo myślałam o tej książce. W końcu skoczyłam ją dwa tygodnie temu. Tak samo jak usilnie zastanawiałam się jak ubrać w słowa to, co czułam po odłożeniu jej na półkę.
Tak bardzo chciałam ją pokochać. Chciałam by łzy wylewały się strumieniami. Chciałam by moje serce cierpiało. Dlaczego więc zamiast tego czuję jedynie kompletną pustkę?
Pierwsze strony dały mi nadzieję, na piękną, aczkolwiek smutną historię. Każde kolejne mi ją odbierały. To miała być historia wielkiej miłości, siłą wyrwanej przez śmierć. Opowieść o stracie, tęsknocie i żałobie. O radzeniu sobie z utratą ukochanego. W zamian za to otrzymaliśmy relację, która utknęła w pułapce. Takiej, która nikomu nie pozwoliła ruszyć dalej.
Pewnie nie raz, nie dwa zastanawialiście się jak by to było, gdyby jeszcze raz, ten ostatni, pozwolono nam usłyszeć czyjś głos, porozmawiać z nim. Przeprosić, podziękować, zapytać o najbardziej nurtujące nas kwestie. Dlatego tak sobie myślę, że może gdyby Julie porozmawiała z Samem raz, ten jeden jedyny raz, odebrałbym ją lepiej. Co prawda ten zabieg rozmÓW (nie rozmowy) wyjaśniony jest wraz z zakończeniem, to mimo wszystko czułam ogromną złość. Dlaczego? Tego niestety nie mogę Wam zdradzić.
Wiem jednak, że "Z tej strony Sam" to książka, która spodoba się wielu z Was. Będziecie nią zachwyceni, wzruszy Was i doprowadzi do łez. Choć ja czuję się debiut...