Od jakiegoś czasu z niecierpliwością czekałam na zwrot książki, którą pożyczyłam przed przeczytaniem. Długo, naprawdę długo nie dostawałam jej z powrotem, apetyt rósł, a niecierpliwość zapłonęła jeszcze mocniej, gdy w moich rękach znalazła się druga część tomu. Mowa oczywiście o „Tańcu ze smokami” George’a R.R. Martina. W efekcie, kiedy książka już wróciła w me ręce, pochłonęłam 632 strony części I w 2 dni, połykając rozdziały niczym wytrenowany żarłok konkursowe hot dogi.
Po wielkim sukcesie serialu „Gra o tron” nazwisko autora stało się bardzo znane. Teraz George’a R.R. Martina przedstawiać już właściwie nie trzeba. Jest autorem sagi Pieśni i Lodu, której ekranizacja drugiego tomu właśnie jest emitowana na HBO. Już dawno temu zostałam zachęcona do przeczytania sagi (składającej się jak dotąd z pięciu tomów, chociaż w Polsce tylko dwa pierwsze wydano w całości, natomiast trzy kolejne zostały podzielone i wydane w formie sześciu osobnych woluminów). Kolejno powstały:
• „Gra o tron”
• „Starcie królów”
• „Nawałnica mieczy” – część pierwsza, w Polsce zatytułowana „Stal i śnieg”
• „Nawałnica mieczy” – część druga, polski tytuł: „Krew i złoto”
• „Uczta dla wron” – część pierwsza „Cienie śmierci”
• „Uczta dla wron” – część druga „Sieć spisków”
• „Taniec ze smokami” część pierwsza
• „Taniec ze smokami” część druga
W przygotowaniu są kolejne dwa tomy, na które niestety przyjdzie długo poczekać.
Książka jest w miękkiej okładce. Moim zdaniem to duży plus, gdyż dzięki temu przy czytaniu nie powstają załamania na grzbiecie książki (co jest całkiem częste przy tak dużych objętościowo pozycjach, a ja bardzo tego nie lubię). Znalazłam wprawdzie kilka literówek, ale całość czyta się szybko i wygodnie (czcionka nie męczy oczu, marginesy są w sam raz, a interlinie nie są za małe). Język jest dojrzały i plastyczny, taki, jakim go zapamiętałam.
Po długiej przerwie powrót do Siedmiu Królestw był niemal jak powrót do domu. Inna sprawa, że był to dom brutalny, pełen śmierci, głodu i cierpienia. Dom, na którym historia odcisnęła swoje piętno, oddając w objęcia śmierci niektórych bohaterów, a innych wabiąc w jej kierunku. Zacznę od tego, że w „Tańcu…” wydarzenia biegną na początku równolegle do tych z „Uczty dla wron”, by na końcu się zrównać, a nawet wybiec trochę do przodu. Nie ukrywam, że w „Uczcie…” zabrakło moich ulubionych bohaterów (tj. Daenerys Targaryen i Tyriona Lannistera), więc mnogość im poświęconych rozdziałów była dla mnie szczególnym plusem książki. Autor nie zagubił nigdzie wartkiej akcji, nie zapomniał, jak buduje się napięcie. Rozdziały czyta się praktycznie jednym tchem i z wypiekami na policzkach. Coraz więcej wątków łączy się ze sobą, uważny czytelnik trafi na trop kilku zagadek z tomów poprzednich, pojawi się też kilka niespodziewanych zwrotów akcji. Jak radzi sobie Matka Smoków? Gdzie los rzuci Tyriona zwanego Krasnalem? Czy Bran dotrze do celu? Z jakimi problemami będzie borykać się Lord Dowódca Jon Snow? Kim tak naprawdę jest Fetor? Który z pretendentów do tronu Siedmiu Królestw rośnie w siłę, a kto ją traci?
Moim zdaniem książka trzyma wysoki poziom, do jakiego przyzwyczaił czytelnika George R.R. Martin. Używając wyjątkowo popularnego ostatnio zwrotu, to absolutny must have na półce fana fantasy i chansons de geste. Polecam wszystkim fanom gatunku, a także tym, którzy lubią i doceniają naturalistyczne opisy, nielukrowane i prawdziwe postaci w pełnej gamie odcieni szarości i dobrze budowaną akcję.