Nic tak nie boli jak niewykorzystany potencjał w książce. A potencjał był! I to nie mały! Natomiast coś tu nie zagrało i ostatecznie książka stała się trochę tak jak w tytule "abstrakcją" na pograniczu komedii z przygodówką, chociaż miała to być książka stricte przygodowa.
Po przeczytaniu tej powieści, która liczy sobie prawie 469 stron niestety niewiele pamiętam. A co gorsza - skończyłam ją czytać kilka godzin temu. O czym może to świadczyć? Wydaje mi się, że o tym, że książka nie potrafiła mnie wciągnąć do reszty a autor nie zaciekawił mnie tak, jak planował.
W "Abstrakcji na pograniczu" tak właściwie nic nie jest dokładnie wyjaśnione - nie wiemy w jakich czasach toczy się historia. Wydawałoby się, że toczy się w czasach przeszłych, bowiem walutą są talary. Ale z drugiej strony mamy policję, która posiada alkomaty. Z innej zaś strony mamy rikszarzy... Ciężko się tu połapać. O samym miasteczku też wiemy niewiele - psuje to radość z czytania bowiem czytelnik zostaje z ogromem pytań o czas, miejsce akcji, bohaterów. Ci ostatni również nie są przedstawieni w sposób drobiazgowy. W książce mamy podrzucane szczątkowe informacje o tym, jacy są nasi bohaterowie, przez co utrudnione jest poznanie bohaterów "na wylot".
Sama fabuła zapowiadała się ciekawie - Alicja jest pianistką w miejscowej tawernie. Pewnego dnia okazuje się, że jest oskarżona o kradzież cennych zeszytów kompozytora Baltazara. Dziewczyna nie ma alibi, jej dowód osobisty został skradziony (jak i wiele innych dowodów i pieniądze z Wytwórni Papierów Wartościowych) - postanawia więc, że ucieknie z miasta. Dołącza do niej Igor, chłopak zostaje podejrzany o picie podczas pracy, co jest uznawane za występek. Dwójka wędruje za granicę a ich wędrówka okraszona jest całym mnóstwem różnego rodzaju kłopotów.
Niestety te kłopoty były momentami dość mocno przerysowane, podkolorowane. Bardziej pasowałyby mi do fantastyki niż do powieści przygodowej. Nie zmienia to faktu, że nie raz zaśmiałam się nad tym, co przygotował dla nas autor, by chwilami było to tak niedorzeczne i odrealnione, że aż zabawne.
Na przykład - bohaterowie trafiają do oddziału, gdzie nagle Alicja zostaje generałem. Chwilę po tym wszystko się diametralnie zmienia, dwójka bohaterów trafia do dziczy, Alicja zostaje podejrzana o bycie wiedźmą a ludzie z buszu mający swój własny, odmienny język chcą spalić ją na stosie. Ciągle coś przytrafia się owej dwójce, porównałabym to do jakże zacnego powiedzenia "jak nie urok, to sraczka". Jest to zabawne, owszem, ale nie tego oczekiwałam... Chciałam przeżyć przygodę razem z Igorem i Alicją, a raczej poczułam się jakbym wybrała się na kabaret.
Chwała za lekkie pióro autora - inaczej spotkanie z książką mogłoby wiązać się ze swego rodzaju katastrofą.