Z Iwaszkiewiczem mam bardzo dziwną relację. Z jednej strony lubię czytać biografie czy zbiory listów, a z drugiej średnio podobają mi się jego teksty. Średnio, choć nie piszę, że nie lubię ich czytać. Uwielbiam wręcz, co dla mnie jest nie lada zagwozdką.
Nie wiem, czy ten zbiór opowiadań pozostanie w mojej pamięci na dłużej. Podobały mi się przede wszystkim te obszerniejsze teksty. Nie zapamiętam "Borsuka", choć "Ikara" czy "Tatarak" już chyba bardziej.
Szczególnie przypadły mi do gustu pierwsze trzy utwory. "Panny z Wilka", czyli podróż sentymentalna do przeszłości. Wiktor Ruben to niezły buc i cham. Wraca do krainy młodości i... bawi się, jak mu się podoba, wszystkimi kobietami z tytułowego Wilka. O jego głupocie najdobitniej świadczy fakt, że oczekiwał od mieszkanek dworku, że będą takie same, jak przed dwudziestoma laty. A kiedy przyszło co do czego i okazało się, że z panien szlachcianki wyrosły na dojrzałe kobiety, najmilsza była Wiktorowi ta, która zmarła, bo nie mógł skonfrontować jej zamrożonej wizji z przeszłości z teraźniejszym obrazem. I dodatku to zakończenie! Cóż za okropna postać!
"Młyn nad Utratą" zachwycił mnie przemyśleniami nad "sacrum" i "profanum". Julek od lat uważany był za świętego za życia (ludzie otaczający go prawie że wołali "Santo subito!" i to nie tuż po śmierci, a w trakcie życia). Aż tu nagle pojawiła się kobieta, pierwsza lepsza wdowa spotkana w (to też ironia losu) kościele. Czy istnieje coś takiego jak świętość? Czy człowiek za życia może (i czy powinien) dążyć do świętości? W końcu, czym jest świętość, szczególnie w obliczu dóbr doczesnych, gorących emocji i uczuć? Przeciekawe! Chyba moje ulubione opowiadanie z całego zbioru.
"Brzezina" z kolei to utwór znowuż o powracaniu. Stanisław przyjeżdża do leśniczówki brata, aby spędzić tam ostatnie chwile życia. Jego pobyt z początku jest dla Bolesława obojętny, potem mężczyzna ma dość wielkomiejskiego brata. W końcu, w punkcie kulminacyjnym, okazuje się, że Stanisław był konieczny, aby Bolesław na nowo po śmierci żony zrozumiał, na czym polegał życie.
W tym utworze chyba najlepiej widać też, w jaki sposób Iwaszkiewicz kreuje kobiety. Jak dla mnie jako indywidualne jednostki są one bez wyrazu, bez charakteru. Autor traktuje je raczej przedmiotowo. Służą innemu, wyższemu celowi. W "Brzezinie" np. Malina stanowi personifikację wiejskiej witalności, energii życiowej, odradzającej się po każdej ciężkiej zimie przyrody, tajemniczej i pociągającej ludowości, a przez to także chamstwa, pewnej brzydoty i prymitywności. To, co proste, jest najbliżej sił pierwotnych.
Dla Stanisława więc Malina to zabawka na ostatnie dni życia. Według mnie nie można tu mówić o żadnej głębszej miłości. Kobieta raczej ma umilić czas gruźlikowi i przypomnieć, że życie jest piękne (mimo wszystko, nawet kiedy się kończy). Dla Bolesława z kolei Malina to nowy początek, który wiąże się też z zaakceptowaniem przeszłości (wymowna scena "oddania" kobiety Bolesławowi przez Stanisława na łożu śmierci).
Zupełnie inaczej kobiety przedstawia Witkacy, np. w "Sonacie Belzebuba" czy "Wariacie i zakonnicy". Tam jedynie na pierwszy rzut oka są one bez wyrazu. Mimo wszystko Witkiewicz traktuje je z tajemniczym namaszczeniem. Pod tym względem jego kreacje kobiece bardziej mi się podobają niż te Iwaszkiewiczowskie.
Ciekawa jest również tytułowa "Brzezina", czyli biało-czarny, brzozowy las. Kiedy tylko człowiek do niego wkroczy, czuje się tak, jakby przeniósł się do innego wymiaru. Nie bez powodu w brzezinie pochowana jest żona Bolesława, a potem także Stanisław. Mi ów las przypomina słowiańskie święte gaje. Miejsca, w których przeszłość miesza się z teraźniejszością, a na tych dwóch czasach powstaje przyszłość. Tam też "profanum" styka się z "sacrum", ale tylko na chwilę, bo ta druga sfera zdecydowanie wygrywa.
Polubiłem także, choć nie tak mocno jak trzy powyższe opowiadania, "Bitwę na równinie Sedgemoor" oraz "Zarudzie". Głównie ze względów historycznych i mojej sympatii do nauki o przeszłości.