Karaibska Odyseja Marcina Mortki otwiera przed nami wrota (lub szerokie wody) do niesamowitej przygody. Nie spodziewałam się tak dynamicznej i porządnej porcji fantastyki polskiej, która nie da mi ani chwili wytchnienia. Teksty bohaterów wykorzystacie w codziennym życiu, zaś samo czytanie… Przygotujcie sobie cały weekend, bo nie będziecie chcieli dawkować sobie tej powieści. Książkę bardzo trudno odłożyć na bok, zdrowy rozsądek i dobry sen przegrywa z kolejnymi zwrotami akcji. Powinno znaleźć się takie ostrzeżenie na okładce!
„Nazywam się William O’Connor i miałem w życiu dość okazji, by wyzbyć się lęku przed śmiercią”.
Ahoj, przygodo! Wszyscy na pokład, bo Karaibska Odyseja razem z Marcinem Mortką zabierają nas na szerokie wody i nie ma leniuchowania! Szorować! Sprzątać! Porządkować! Karaibska odyseja nie czeka na obiboków! Czas nas goni. Tuż za burtą klęska życiowa, uważaj! Za tobą! Lufa wrogiego okrętu! Słyszysz te krzyki? To damy z opresji, nawet jeśli na miano dam nie zasługują, to nie mów tego głośno, bo oberwiesz. Hej, orientuj się! Czy to naprawdę krokodyl? Uważaj, chyba zbiera się na sztorm, wszyscy na pokład, to nie są ćwiczenia! „Na flaki węża morskiego!” To jakaś klątwa!
„Miałem ochotę się upić. Ogromną. Na przeszkodzie stał oczywiście przeklęty zdrowy rozsądek, który od razu mi przypominał, że po czymś takim trzeba się jeszcze obudzić”.
I to nie wszystko, z czym (lub kim…) musiał zmierzyć się William O’Connor, były kapitan okrętu kaperskiego, którego życie zostało wywrócone nagle do góry nogami. Akcja rozkręca się w błyskawicznym tempie i ani na stronę nie zwalnia! Czujemy ten dreszczyk niebezpiecznej przygody.
Jeśli nie znacie jeszcze pióra Marcina Mortki, to wiele straciliście. Humor, błyskotliwe dialogi, książka dosłownie czyta się sama, możemy nawet przypuszczać, że to sam wiatr podczas sztormu (on naprawdę jest w Waszym pokoju!) przewraca kartki. Noc zarwana, zadyszka gwarantowana, bo tempo tej powieści jest bezlitosne. Mortka sprawia, że czytelnik pada na mortkę, pardon, mordkę. W Karaibskiej odysei nie ma czasu na nudę. Ledwo się zaczyna czytać, a tu słońce ponownie pojawia się na horyzoncie. Kiedy minęła ta noc?
Karaibska odyseja to przede wszystkim: zaskakujące zwroty akcji, charakterni bohaterowie, a do tego dialogi to złoto! Mortkowy humor jest niesamowity, bo śmieje się człowiek w głos, gdy czyta „na sześć tajfunów i tydzień sraczki” lub „niech mnie szczury nadgryzą i flauta wykończy”. Niezwykle klimatyczna opowieść, po której czuć wielki niedosyt. Nie chciałoby się schodzić z tego okrętu!
Po co ma się kończyć przygoda? Niech trwa, niech szumi woda!