Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać baśń autorstwa Artura Tojzy O Małej Hydrze, która nauczyła się latać. Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu NaKanapie.pl. Opowieść tak bardzo mi się spodobała, że gdy pojawiła się możliwość zrecenzowania kolejnej baśni tego samego autora, musiałam się tego podjąć. O Mantykorze, która szukała domu również trafiła do mnie z Klubu Recenzenta, za co bardzo dziękuję zarówno serwisowi NaKanapie.pl, jak i autorowi.
Tym razem główną bohaterką jest Mantykora. Stwór z głową lwa, smoczymi skrzydłami i ogonem skorpiona, mieszkający na pustyni i będący postrachem ludzi. Zadaniem Mantykory było opiekować się pustynią oraz mieszkającymi tam zwierzętami. Brakowało jej w życiu jednak dwóch rzeczy - domu oraz imienia. I te dwa braki sprawiły, że była bardzo smutna. Pewnego dnia spotkała dżina, który poprosił naszą bohaterkę, aby spełniła jego trzy życzenia. Tak, dokładnie. Mantykora miała spełnić życzenia dżina, nie odwrotnie. To był bardzo dziwny dżin.
Artur Tojza po raz kolejny pokazuje nam w swojej baśni, że świat nie jest taki, jak może wydawać się na pierwszy rzut oka. Oceniamy siebie wzajemnie na podstawie plotek. Nie zastanawiamy się, czy jest to prawda oraz czy takie postrzeganie może kogoś urazić. Usłyszeliśmy coś i bierzemy to za pewnik. W opowieści o Mantykorze możemy się przekonać, że plotki nie zawsze są zgodne z prawdą i zanim zaczniemy wierzyć w coś bez zastanowienia, najpierw powinniśmy sami się przekonać, jak wygląda rzeczywistość. Mantykora miała być przerażającym potworem (swoją drogą jej wygląd mógł mieć jakiś związek z tą opinią), a tymczasem okazała się całkiem przyjaznym stworzeniem, które choć nieufne, nie zamierza nikomu wyrządzić krzywdy. Dżin z kolei miał być przebiegły i okrutny, był jednak miłym i ciepłym, a przede wszystkim inteligentnym duchem, który wiele nauczył naszą bohaterkę.
Nie mogę przestać porównywać tej baśni z poprzednią, którą miałam okazję przeczytać - O Małej Hydrze, która nauczyła się latać. Mantykora podobała mi się troszeczkę mniej niż Mała Hydra (która nie była hydrą) i były momenty, gdy sprawdzałam, ile jeszcze do końca. Nie oznacza to, że historia jest nieciekawa, ponieważ byłam zainteresowana, jak rozwiąże się problem domu dla naszej bohaterki. Różnica była taka, że w przypadku pustynnej opowieści, mamy tylko dwóch bohaterów, którzy przede wszystkim ze sobą rozmawiają i trochę brakowało mi bodźców.
Nie mam natomiast żadnych zastrzeżeń do stylu autora, który ponownie przenosi nas do świata pełnego ciepła i miłości. Czytając, można się cały czas uśmiechać. Owszem w samej treści można znaleźć też negatywne emocje, jednak styl, w którym wszystko jest opisane, wzbudza w nas pozytywne uczucia. Mantykora czasem bywa złośliwa czy uparta, natomiast spokój bijący od dżina, nas również uspokaja.
Baśnie mają to do siebie, że niosą w sobie pewną naukę. Ich zadaniem jest nie tylko bawić, ale również nauczyć czegoś nasze pociechy. Przyznam, że przez bardzo długi czas żyłam w przeświadczeniu, że baśnie były pisane dawno temu przez Hansa Christiana Andersena czy braci Grimm i że obecnie tego typu literatury już nikt nie tworzy. Książki czy opowiadania dla dzieci owszem, ale baśnie? Dla mnie to był gatunek wymarły. Tym bardziej cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z twórczością Artura, ponieważ naprawdę są to pozycje warte uwagi.