Ten zbiór dwudziestu pięciu wierszy zasmucił mnie. „Blask cienia” Marty Dżugaj niesie ze sobą
nawet nie jezioro, a już morze przygnębienia. Są to utwory nasycone bólem, mrokiem, czarnymi
kleksami myśli. Aż tak dołującego tomiku wierszy dawno nie czytałem. Cztery miesiące temu
przedstawiłem Czytelnikowi „Barwy mojej wyobrazni”, i do tego tomiku – jeżeli chodzi o kształt
mentalny, jest podobny „Blask cienia”.
Tytuł to oczywisty oksymoron. Żaden cień, to jest cień żadnego przedmiotu czy człowieka nie
daje blasku. Wynika to z praw fizyki, które są stałe i nieodmienne. Lecz Marta Dżugaj jest
poetką, i jako poetka stanowi nowe prawa, prawa rządzące światem poezji. Mówiąc bardziej
przystępnym językiem – Autorka omawianego tomiku, chce nam już w tytule przybliżyć swoje
krajobrazy. Być może, tak myślałem, gdy patrzyłem na okładkę, pani Dżugaj chce wyjść z
cienia, jednocześnie dać ludziom blask swojego życia. Nie pomyliłem się. Nawet pobieżna
lektura tomiku ( jeśli takowa jest naprawdę) mówi, że mamy do czynienia z kimś, kto przeżył
traumę.
Powróćmy na chwilę do pierwszego akapitu recenzji. Rzeczywiście dołujący obraz życia
przedstawia Marta Dżugaj. Ale jest ku temu powód. Jest taki dwuwiersz w utworze
„Niespełnione obietnice”: „Przy blasku księżyca/nie będzie miłości”. W kolejności czytania jest to
piąty wiersz. Poprzedzające go cztery utwory zapowiadają ową mroczność o której pisałem w
poprzednim akapicie. „Nie będzie miłości”? Aż tak zdesperowana jest Autorka? Poeci różnej
proweniencji, różnych szkół i kształtów – oni to utożsamiają księżyc i gwiazdy z chwilami
pełnymi uczuciowości i westchnień. Oczywiście, to całkowity kicz, ale kto zabroni poecie
posługiwać się kiczem. Marta Dżugaj napisała jeszcze większy kicz, jeśli można to tak ując,
negując księżyc jako atrybut uniesień miłosnych. W wierszu drugim, „Jesienny taniec” odrzuca
również człowieka jako odbiorcę słów. Zwraca się zaś czule do ... liścia. A jeśli już mówi do
człowieka, do mężczyzny – jest to krzyk rozpaczy. Tupie nogą, wykrzykuje „Kocham Cię”, i bez
końca pyta czy on też ją kocha. Nie jest to zdrowa znajomość. Autorka wierszy jawi się jako
mała dziewczynka, nieposkromiona mała złośnica. Z drugiej strony widać dorosłą kobietę którą
ktoś skrzywdził. Jakiś mężczyzna. A kobieta ucieka w niedorosłość.
I taki jest ten tomik wierszy. Kiczowaty, pełen żalu, naiwności i desperacji. W dodatku szczery aż
do bólu, do krańca życia.
Tomik wierszy Marty Dżugaj jest dla wytrwałych czytelników. Niektóre wiersze są źle
zbudowane, stylistycznie i merytorycznie. A reszta – może i jest dobrze zbudowana, ale są
nacechowane naiwnością i egzaltacją. Jak Emilka Niechcic ( ta z „Nocy i dni”), która potrafiła
piąstką dziewczęcą uderzyć w ścianę.
Ale – jak ktoś mądry powiedział – warto przeczytać jeden koślawy wiersz, ale piszany z
głębokości serca, niż setki wypieszczonych fragmentów poezji, lecz napisany jakby z rozumu.
Bez uczucia. Wydawnictwo WFW nie popełniło błędu publikując „Blask cienia” Marty Dżugaj. To
jedna z tych publikacji która broni się szczerością, bezpretensjonalnością. Jest to praca na tyle
silna wewnętrznie, spójna że czytelnik odnajdzie się w niej, jednocześnie odnajdując w
znaczeniach słów ukrytych między wersami ziarna prawdy.
To jest sprzeczność, mówić o kiczu który zachwyca. Ale tylko pozornie. Trzeba przecież
pamiętać o wierszach zle napisanych, ale sercem. A takie ( chyba się powtarzam?) znajdujemy
w tomiku „Blask cienia”.
Jak ktoś takie poezjowanie lubi, to przeczyta ...
Ocena 3/6