Augustin Trolliet nigdy nie miał szczęścia w życiu. Właściwe, szczęście od zawsze omijało go szerokim łukiem, jakby był naznaczony pechem. Odkąd sięga pamięcią, był zawsze skazany sam na siebie. Wychowany w sierocińcu, chłopak o nieznanej dla samego siebie tożsamości, nie potrafił pokonać tej bariery, która czyniła go tym, który nie ma rodziny. Jako dwudziestoparolatek odbywa bezpłatny staż w gazecie „Demain”, która jest własnością niegodziwca o nazwisku Pegard. Trolliet ma nadzieję, że z biegiem czasu otrzyma wynagrodzenie za swoją pracę. Jak się okazuje jego nadzieja jest daremna. Do tego jest bezdomny, pomieszkuje w starej nieczynnej fabryce, która daje mu schronienie. Jakby tego było mało, Augustin posiada dar, który sprawia, że jeszcze trudniej jest mu patrzeć na świat. Główny bohater najnowszej powieści Schmitt'a widzi bowiem zmarłych. Jak sam mówi o swoim darze: „Gdy w dzieciństwie wspominałem o istotach, które dostrzegałem wokół ludzi, początkowo spotykałem się jedynie z obojętnością. Któż przywiązuje wagę do szczebiotu osamotnionego sieroty, wątłego dziecka przerzucanego od schroniska do schroniska, od ośrodka pomocy społecznej do rodziny zastępczej? Ponieważ upierałem się przy swoim, wychowawczynie w końcu zaczęły mnie prosić, żebym powiedział coś więcej, i wtedy, po ich pytaniach, zorientowałem się, że one nie widzą tego, co ja. Ani one, ani moi koledzy. Ani one, ani nikt inny.”
Sytuacja życiowa Augustina wydaje się jeszcze gorsza, gdy pewnego dnia staje się niefortunnym świadkiem zamachu terrorystycznego na Placu Karola II w małym Charleroi. Jednak to wydarzenie zapoczątkuje lawinę złych, dobrych, a przede wszystkim całkiem pogmatwanych, czasem niewytłumaczalnych, zdarzeń w jego krótkim, acz ciekawym życiu. Augustin bowiem spotka na swej drodze ludzi, z którymi połączy go zażyłość, jakiej nigdy nie doświadczył. Począwszy od ekscentrycznej sędzi śledczej Poitrenot i jej asystenta Mechin'a, poprzez policjanta Terletti'ego oraz samego Erica Emmanuela Schmitt'a, a skończywszy na bratu zamachowcy, niejakim Momo. Cała ta podróż, w której na każdym z etapów towarzyszą Augustinowi określone osoby, prowadzi go do zadawania pytań na temat wiary, religii i samego Boga. Poitrenot twierdzi, że to Bóg jest odpowiedzialny za przemoc, na jaką zdobywa się człowiek, kierowany samymi słowami Boga, zawartymi w trzech świętych księgach: Starym i Nowym Testamencie oraz w Koranie. Schmitt, z którym Augustin spotyka się dzięki swojemu dziennikarskiemu zaangażowaniu, twierdzi całkiem odwrotnie – to człowiek nie rozumie Boga i wysługuje się jego imieniem, aby uzasadnić swój fanatyzm. Jak sądzi Augustin? On sam do końca nie jest pewien, ale kiedy udaje mu się przeprowadzić wywiad z samym Bogiem, którego nazywa Wielkim Okiem (nie zdradzę, jak było to możliwe!), wydaje się, że w jego umyśle powstaje jeszcze więcej pytań i niepewności, niż przed tym niezwykłym spotkaniem. Choć Bóg pragnie mu rozjaśnić pewne sprawy, mówiąc: „Uważasz, że jestem nieobecny, lecz ja tu jestem. Chociaż Bóg nie objawia się w tobie, ty zawsze objawiasz się w Bogu.”, młody mężczyzna nadal pozostaje z wielkim pytajnikiem wyrytym w sercu, duszy i umyśle.
W „Człowieku, który widział więcej” Schmitt nie boi się zadawać niewygodnych pytań. Mało tego, zdaje się zachęcać czytelnika do stawiania własnych. Widać, że uparcie pragnie zrozumieć fanatyzm religijny i jego brzemienne skutki. Mimo, że w roli terrorysty obsadził muzułmanina, co zrozumiałe zważywszy na to, jak wygląda dzisiejszy świat, nie obarcza winą za przemoc i śmierć konkretnego wyznania, czy ugrupowania. Nie, Schmitt nie obwinia nikogo w swojej książce. Ani człowieka, ani Boga. Pragnie zrozumieć zarówno jedną, jak i drugą stronę. Jesteśmy ludźmi wolnymi, a więc możemy myśleć. Schmitt korzysta ze swojej wolności najlepiej, jak potrafi.