Chata recenzja

Mackenzi Allen Phillips wraz z trójką swoich dzieci wybiera się na rodzinne biwakowanie. Czas mija nadzwyczaj miło do momentu, kiedy po akcji ratunkowej syna, który wywrócił się płynąc kajakiem, Mack wraca na brzeg, gdzie okazuje się, że zaginęła jego najmłodsza córka - Missy. Niestety napływające informacje, z każdą chwilą przytłaczają coraz bardziej i zdają się potwierdzać najgorsze. Mimo, iż ciała dziewczynki nie odnaleziono, dowody wskazują na to, że dziecko zostało uprowadzone przez zwyrodnialca i brutalnie zamordowane w opuszczonej chacie.
Kilka lat później mężczyzna otrzymuje tajemniczy list z informacją i swego rodzaju zaproszeniem do miejsca, w którym życie jego córki zostało tak okrutnie zakończone. Pod zaledwie kilkoma zdaniami widnieje podpis: „Tata”. Tyle, że ojciec głównego bohatera już nie żyje, a wspomnienia o nim nie przywołują miłych odczuć. Druga opcja… nieeeee… to niemożliwe. Żona Macka – Nan, nazywa w ten sposób… Boga. Ale czy ktoś przy zdrowych zmysłach uwierzy w to, że Bóg mógł wysłać list? Albo jeszcze lepiej, że można się z nim spotkać i porozmawiać?