Robin Cook-wielu czytelnikom nie trzeba tego autora przedstawiać, a tak się złożyło, że mnie tak. Nie wiem jak to się stało, że wśród tylu przeczytanych przeze mnie książek nigdy nie przewinął się ten autor. Stało się to za sprawą mojej siostry, która kiedyś zapytała: „A czytałaś Cooka? Dobry jest”. Przyznam- nie czytałam, i przyznam- chciałam sprawdzić czy dobry jest. Zaczęłam od „Chromosom 6”, wybór był zupełnie przypadkowy, że akurat na moją pierwszą książkę Cooka wybrałam właśnie tą.
Cała historia zaczyna się od zniknięcia z kostnicy zwłok lokalnego mafioso . Czy ktoś zawieruszył zwłoki?, czy może ktoś je ukradł? A jeśli ukradł, to jaki miał w tym cel? Do akcji wkracza dwóch patologów sądowych Jack Stapleton, oraz Laurie Montgomery-która za punkt honoru stawia sobie odnalezienie sprawcy całego tego zamieszania. Gdy niespodziewanie na ich stole autopsyjnym pojawiają się wyłowione z rzeki zwłoki pozbawione głowy, kończyn, oraz co zaskakujące wątroby, rozpoczynają swoje własne śledztwo. Ich droga do odkrycia prawdy nie jest wolna od niebezpieczeństw, i wiedzie aż na koniec świat, do kraju o którym żadne z nich nie słyszało: Gwinea Równikowa. Równolegle do wydarzeń nowojorskich, rozgrywa się akcja w Gwinejskim ośrodku badawczym, gdzie pierwsze skrzypce gra Kevin Marshall-bostoński naukowiec którego niepokoi dym wydobywający się z „wyspy małp”. Idąc tym tropem wraz z dwiema przebojowymi kobietami, pakuje się w nie lada kłopoty. I z pozoru to co nie miało ze sobą nic wspólnego, okazuje się mocno powiązane.
Początek mnie zaskoczył-niestety negatywnie, akcja rozgrywa się niezwykle powoli, wręcz niemrawo. Ilość postaci w pierwszych rozdziałach mnie przytłoczyła, nie wiedziałam kto jest kim, i od czego-ale może temu, że wkroczyłam niejako w środek serii, i ciężko było mi się w tym połapać. Na całe szczęście z każdym rozdziałem jest lepiej, i akcja nabiera tempa-po to chyba aby na końcu wyhamować i nas rozczarować. Ach ten nieszczęsny koniec... Odnoszę wrażenie, że autor pisał, pisał, pisał, aż tu nagle zorientował się że czas kończyć książkę, i trach łubu dubu wszyscy jesteśmy na powrót w Ameryce. Przydałby się jeszcze jeden rozdział, aby wyjaśnić pewne niedokończone kwestie. W książce jest wiele terminów medycznych, dokładnie z dziedziny genetyki, nie przeszkadzają one jednak tak bardzo w swobodzie czytania.
Mimo tych wad książka wciąga ( po tym niemrawym początku)- i to jest bez wątpienia jej zaleta. Tu się coś zadzieje, tam ktoś z krzaczków wyskoczy, gdzie indziej pojawi się mafioso z bronią. Jest akcja i miejscami jest to szybka i wciągająca akcja, więc książkę czyta się łatwo. A czy to jest thriller medyczny czy science-fiction? –to już każdy musi samodzielnie ocenić.