Kelly Keaton pisała już wcześniej powieści dla dorosłych, jednak „Z ciemnością jej do twarzy” skierowane jest raczej do młodzieży. Książka łączy w sobie paranormal romance, ale nie ma nic wspólnego z popularnymi ostatnimi czasy wampirami, wilkołakami czy aniołami. Na niespełna trzystu stronach autorka zmieściła greckich bogów, wampiry, czarowników, Nowy Orlean po kilku wyniszczających huraganach wzięty pod opiekę Novem i – najważniejsze – wyszło jej to wspaniale.
Przyszłość, rok dwa tysiące dwudziesty szósty. Ari w dążeniu do odkrycia swojej biologicznej matki trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie dowiaduje się o jej obsesji na temat wężów i otrzymuje pudełko z listem zaadresowanym właśnie do niej. Po przeczytaniu jak oparzona wybiega z hotelu i chce jechać prosto do Nowego 2, miasta spustoszonego przez huragany, którym rządzi dziewięć rodzin tworzących Novem, a które ona miała omijać i uciekać jak najdalej. Miasto to jest pełne istot nadnaturalnych: hybryd, wampirów, harpii, zmiennokształtnych czy czarowników; właśnie tam Aristanae pozna prawdę o sobie, prawdę, która jest straszniejsza niż może sobie wyobrazić. Matka w liście napisała, że grozi jej niebezpieczeństwo, i jest to prawdą, bowiem zaraz po wyjściu z hotelu dziewczyna zostaje zaatakowana. Jednak Ari wyćwiczona w sztukach walki zabija przeciwnika jego własnym mieczem i wtedy właśnie spotyka Crank, która podwozi ją prosto do Nowego 2.
Atutem „Z ciemnością jej do twarzy” są z pewnością nietuzinkowi bohaterowie, każdy z nich jest odmienny i zarysowany od podstaw. Główna bohaterka, a zarazem narratorka, nie jest tutaj zwyczajną szarą myszką, łamagą czy inną Sierotką Marysią, ale zna sztuki walki, umie posługiwać się bronią, no i zabiła człowieka. O ile to był człowiek, wtedy na parkingu. Jej reakcje są realne, nie sztuczne ani naciągane – robi to, co większość osób zrobiłaby na jej miejscu. Zapałałam sympatią do lubującej się w maskach Violet, do trzynastoletniej Crank, a właściwie Jenny, do reszty mieszkańców „domu wariatów” w Dzielnicy Ogrodowej. No i oczywiście do Sebastiana, bo musi być zawsze jakiś chłopak do wzdychania. Ale nawet tu ich miłość nie jest ani schematyczna i szablonowa, ani nie przyćmiewa głównego wątku książki – szokującej prawdy o Ari. Spodobał mi się też ojciec Sebastiana, Michel Lamarliere, ale nie zdradzę nic więcej o postaciach, bo wtedy zdradziłabym zbyt wiele z zaskakującej fabuły.
Fabuła. No właśnie. Można ją przyrównać do jazdy na zabójczo szybkiej kolejce górskiej z masą zakrętów i obrotów, bo to właśnie akcja w powieści najbardziej ze wszystkiego zaskakuje i czasem nie dowierzałam, czytając kolejne zdania, przewracając kolejne strony. Zdumiewające zwroty akcji ze świetnymi bohaterami, nagłe wydarzenia i wir słów, w który od samego początku jesteśmy wrzuceni i nie możemy się wydostać, nie skończywszy czytać książki – to wszystko nadaje książce charakteru. Spodobało mi się nawiązanie do mitologii, występujący greccy bogowie i nietypowe oblicze Ateny. Dotychczas uważałam tą boginię za spokojną, ale w końcu nie bez powodu jest ona boginią wojny, prawda?
Kelly Keaton piszę lekko, jakby wcale nie musiała się wysilać, jakby słowa same płynęły spod jej pióra czy klawiatury. Mamy rozbudowane opisy i świetnie skonstruowane dialogi, które kiedyś w prawdziwym świecie mogły zostać wypowiedziane. Są przekleństwa, owszem, ale doskonale wkomponowane w treść; nie przeszkadzały one w ogóle w czytaniu, co więcej, dodawały klimatu. Zaskoczyło mnie wyobrażenie o świecie w roku dwa tysiące dwudziestym szóstym, po huraganach i kataklizmach, świat nie zmienił się za bardzo. Kreacja Nowego 2 też przypadła mi do gustu, wyobrażałam sobie miasto jako oazę dla odstających od reszty ludzi. Ari spotkała tam wampiry, czarowników, zmiennokształtnych, hybrydy i harpie, ludzi, którzy zostali odrzuceni przez tych normalnych.
Co mogę więcej powiedzieć? Kelly Keaton popełniła świetną powieść z nurtu fantastyki i z pewnością jeszcze nie raz wrócę do jej twórczości, chociażby po to, by czytając, zamienić się w zombie, które nie odbiera żadnych bodźców świata zewnętrznego. Tak się właśnie czułam, kiedy czytałam – nic prócz uczuć Ari, wydarzeń opisanych w książce i zdumiewających sytuacjach do mnie nie docierało. Nie słyszałam przejeżdżających samochodów, tylko odgłosy parady albo krzyki przerażonej Ari, nie widziałam pokoju, ale stary dom w Dzielnicy Ogrodowej. Byłam jak zombie.
Nie spotkałam tu schematów powtarzających się w książkach paranormal romance, choć bardziej do „Z ciemnością jej do twarzy” pasuje urban fantasy. Owszem, był Sebastian i zakochana w nim Ari, z wzajemnością oczywiście, ale nic w tym schematycznego, bo nie powtarzali co chwila „Och, kocham Cię”, nie było nawet takiego wyznania w książce, o ile się nie mylę. Tajemnica i mroczna prawda o głównej bohaterce? Była, to główny temat powieści, ale wątpię, żeby taka prawda była schematyczna.
Polecam zarówno i fanom fantastyki, paranormal romance, i miłośnikom mitologii, bo sporo jej w książce. „Z ciemnością jej do twarzy” ląduje u mnie na honorowej półce obok moich ulubionych pozycji i z czystym sercem mogę powiedzieć, że polecam. Bo to, co napisała Kelly Keaton, było niesamowitą przygodą i długą chwilą zapomnienia, kiedy absolutnie nic prócz treści do mnie nie docierało. Niezwykłe jest to, że można stworzyć tak zajmującą książkę.