Ojjj, książka, która w dzisiejszych czasach może przejść bez echa. Dlaczego? Otóż może ona zainteresować niewielkie grono odbiorców, choć szkoda, bo jest napisana pięknie, a sama historia jest w dzisiejszych czasach tak rzadko spotykana, że może warto właśnie poczytać o tym, jakimi wartościami kierowano się ponad sto lat wcześniej.
Od razu zaznaczę, iż ja do wiary i do kościoła mam bardzo nie po drodze. Dlaczego się na nią zdecydowałam? Aby w pewien sposób poszerzyć swoje horyzonty i zrozumieć pewne mechanizmy. Czy mi się udało??
I tak i nie.
Historia Elżbiety i Feliksa jest na tyle piękna, że ktoś mógłby się pokusić o przeniesienie jej na ekrany. Na pewno wiele osób chętnie by obejrzało. No, ale ponieważ się nie zanosi, pozostaje nam czytanie.
Jak się stało, że osoba tak bardzo wierząca, jak Elżbieta, związała się z Feliksem, który był ateistą i kościół uważał za coś gorszego. A ludzi, którzy wierzyli, w skrytości ducha wyśmiewał. A stało się tak, ponieważ Elżbieta z góry założyła, iż jej przyszły mąż jest zagorzałym katolikiem, mylnie biorąc wiarę jego rodziny za pewnik. To, że ze sobą nie rozmawiali na ten temat, pomijam...
I tak podczas trwania małżeństwa, ona pragnęła, aby on się nawrócił. On zaś pragnął, aby ona przeszła na stronę ludzi oświeconych i porzuciła ślepą wiarę. Co jednak najważniejsze w tej historii to to, iż w tym wszystkim niezmiernie się szanowali i kochali. Świata poza sobą nie widzieli. Elżbieta zaraz po ślubie zachorowała i Feliks pokazał jej się z cudownej strony, osoby czułej, cierpliwej, dbającej o innych. Nie stawiał siebie na pierwszym miejscu, a w Elżbiecie widział nie tylko żonę, która ma się zajmować domem (co w ówczesnych czasach było praktycznie jedynym wyznacznikiem dla kobiet), ale przede wszystkim partnerkę i towarzyszkę, która dorównywała mu inteligencją i bardzo chętnie poszerzała swoje horyzonty. Uczyła się języków obcych, zgłębiała tajniki filozofii. Była jedyna w swoim rodzaju, a Feliks z dnia na dzień bardziej ją wielbił.
W ich małżeństwie wszystko szła jak z płatka (oprócz epizodów choroby Elżbiety, która musiała wtedy być pod opieką najlepszych specjalistów).
Dla mnie jednak w tym wszystkim było parę zgrzytów, które jednak nie przesłoniły całości przekazu.
Zgrzytem były dla mnie listy Elżbiety (które po jej śmierci zostały opublikowane i zyskały niesamowitą popularność). Dlaczego ja się nimi tak nie zachwyciłam? Gdyż we wszystkich listach Elżbieta prosi Boga, aby Feliks się nawrócił i poszedł w stronę światła. Dla mnie, jako osoby niewierzącej zawsze zdumiewające jest, iż nie wystarczy, że jej mąż był najlepszym człowiekiem na świecie, iż był wyrozumiały, dobry kochający, czuły, troskliwy. Nie, to wciąż było za mało. A my w dzisiejszych czasach, dalibyśmy wiele, aby druga osoba była dla nas tak uważna.
On zaś, po przeczytaniu jej listów, zrozumiał, jakże miałkim i niegodnym miłości Elżbiety był. No serio? Postanowił zmienić swoje życie, aby po śmierci Elżbiety stać się godnym człowiekiem.
Inne to były czasy, dzisiaj dla nas jest to niezrozumiałe, wtedy może było oczywiste. Na całą historię warto spojrzeć, jako na coś, czego już dzisiaj nie doświadczamy, a jak już to nie tak intensywnie i tak dogłębnie.
Książka z kategorii bardzo niszowych. Jeśli jednak ktoś jest wierzący, to jak najbardziej powinien po nią sięgnąć i znaleźć w niej coś dla siebie, co umocni go w wierze. Osoby niewierzące mogą po nią sięgnąć, jak po ciekawostkę historyczną i zrozumienie myślenia innymi kategoriami. Dla mnie na pewno nie był to czas stracony, choć pewne rzeczy mi doskwierały i były aż nadto przesadne.