Nie stronię właściwie od żadnego rodzaju literatury. Jestem skłonna przeczytać książkę każdego gatunku. Jestem idealistką. Uważam, że dowolną gatunkowo powieść można napisać dobrze i nawet, jeśli ów książka nie będzie wartościowa pod względem merytorycznym, to będzie na tyle przyzwoicie napisana, że miło spędzę przy niej czas, nie wyłapując nieustannie błędów, potknięć i niedorobień. Dlatego też, bez zbytnich uprzedzeń sięgnęłam po „Pokręcone losy Klary”. Kierowałam się zasadą – nie zawsze musi być mądrze i intelektualnie. Czasem wystarczy, by było przyjemnie.
Jak wskazuje tytuł Izabella Frączyk zapozna nas z pokręconymi losami Klary. Jest ona typowym produktem XXI wieku. Piękna, młoda, wykształcona, zapracowana, w związku bez przyszłości. I w pewnym momencie traci dosłownie wszystko – narzeczony ją zdradza, traci pracę, pieniądze się kończą, samochód się psuje i nie ma gdzie mieszkać. Co ma zrobić kobieta, gdy świat wali jej się na głowę?
Ta książka jest wyjątkowo durna. Głupia. Pytka. Fabuła jest do bólu sztampowa. Czytałam wręcz z przymusu. Chociaż wcale nie musiałam czytać, wszystko było tak oczywiste. Książka była tak przewidywalna, że aż mi smutno. Autorka posłużyła się znanym schematem zmiany całego dotychczasowego życia. Jak podejrzewam humor zawarty w książce miał ją odróżniać od setek innych tego typu tworów. Szkoda tylko, że żarty zawarte w powieści są kompromitujące Autorkę. Żeby były tylko nieśmieszne! Po prostu były głupie, tępe. To poczucie humoru, którym miała Autorka mnie uwieść bazowało na najniższych i najbliższych dna szczeblach komizmu. Ja osobiście tylko krzywiłam się z zażenowania, gdy Pani Frączyk serwowała nam swoje żarty przyrządzone a’la Klara.
Niby działo się bardzo wiele. Niby główna bohaterka prowadzi życie pełne zawirowań, ale ta książka naprawdę była nużąca. Albo wydarzenia były nudnawe, albo tak absurdalne, że aż mi się żal Autorki zrobiło. Z niczego starała się zrobić coś. Za dużo wszystkiego. Biegunka pomysłów, a akcja i tak stoi w miejscu.
Podejrzewałam, że ta Pani ma lat –naście. Byłam w ciężkim szoku, że Autorka jest osobą dorosłą. Jej wypociny na to nie wskazują.
Styl tekstu woła o pomstę do nieba. Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że osoby posługujące się takim językiem biorą się za pisanie. Po pierwsze jest on niewyrobiony. Na pierwszy rzut oka widać, że to debiut literacki. Niektóre sformułowania są błędnie użyte, a całość tekstu jest bardzo sztuczna. Autorka nie posiada tzw.: lekkości pióra. Tekst jest niesamowicie toporny. Co gorsza Pani Frączyk pisze językiem obfitującym w kolokwializmy. Książka to literatura. Od słowa literatura pochodzi wyrażenie „język literacki”, jakby któryś Autor zapomniał. Jakby kolokwializmów było nam mało, to możemy radować oczy jeszcze dzikszymi tworami typu „plizzz” – cokolwiek to znaczy. Podejrzewam, że to jest jakiś neologizm… W każdym bądź razie, w języku, jakim posługuje się Autorka nie ma ani piękna, ani kunsztu.
Główna bohaterka to idiotka, która ma zaskarbić sobie naszą przychylność poczuciem humory. Jak niski poziom prezentują jej żarty napisałam wcześniej.
Nieśmieszna, przewidywalna, nudna, ciężkostrawna. Autorka próbowała nadać jej lekkości żartami, nad poziomem, których trzeba zapłakać. Ta książka jest płytka, a warsztat pisarski Izabelli Frączyk. Nie. Stop. Coś takiego jak warsztat pisarski Izabelli Frączyk nie istnieje.