Polskie urban fantasy z domieszką kryminału. Połączenie magii z rzeczywistością, w której żyjemy. W Toruniu Dora egzystuje jako policjantka, a w Thornie (alternatywne dla Torunia, magiczne miasto) jako wiedźma. Oczywiście nie jest to podział stały i nieprzekraczalny. Właśnie. W Thornie Dora dostaje misję, musi zlokalizować sprawcę porwań istot nadprzyrodzonych. W Toruniu natomiast ma problemy w pracy spowodowane korzystaniem z magii.
Moim pierwszym skojarzeniem z tą książką jest cykl diabelsko-anielski Katarzyny Bereniki Miszczuk. Gdy dodam, że najlepszym przyjacielem głównej bohaterki jest diabeł Miron, a z kolei jego przyjacielem - anioł, myślę, że niektórzy zrozumieją, o czym mówię. „Złodziej dusz” niestety jednak nie trafił do mnie tak, jak zrobił to cykl diabelsko-anielski.
Było wiele aspektów tej książki, które mi nie odpowiadały. Już na początku, przekazanie sprawy zaginięć Dorze, było dla mnie podejrzane. Rozumiem, że była policjantką, jednak Rada, która wyznaczyła jej to zadanie, nie miała do niej raczej zbyt dużego zaufania, a mimo to tylko ona miała się zajmować znalezieniem tego – niebezpiecznego dla wszystkich – sprawcy.
Przechodząc do spraw politycznych, nie wiem jaki światopogląd ma autorka i jakie są jej poglądy, jednak uważam, iż obrażanie przez główną bohaterkę głosujących na PiS było raczej niepotrzebne... Nie wniosło to kompletnie nic, a spowodowało pewien niesmak. Również propagowanie stereotypu, że hetero mężczyzna nie może mieć wyczucia stylu, koloru i faktury nie należało do czegoś, o czym przyjemnie się czyta. Niby to tylko jedno zdanie, ale mimo wszystko po tym, jak autorka starała się wprowadzić reprezentację osób nieheteronormatywnych (patolożka, która woli dziewczyny, para mężczyzn-wampirów, z których jeden jest gejem) było to lekkim strzałem w kolano.
Najwięcej zarzutów mam w stosunku do Dory. Zacznijmy od najprostszego. Dlaczego ta dziewczyna nie umie normalnie mówić, tylko prawie cały czas warczy? Niestety czasem maniera ta przechodzi także na inne postaci, co jest równie frustrujące. Dora jest postacią, która niezwykle irytuje, nie wiem, czy było to zamysłem autorki. Jej ckliwe gadki (podam przykłady jej wypowiedzi) sprawiały, że prawie przewracałam oczami z zażenowania.
„Kolejny raz cieszyłam się, że nie jestem małą kobietką, potrzebującą opieki”
Dochodzi nawet do skrajności, gdy Dora ranna, ledwie mogąca chodzić, uznaje za seksizm to, że jej przyjaciel wziął ją na ręce i niósł w ten sposób… Żenada.
„Nigdy nie dostawałam tyle, ile dawałam tak już jest.”
„Jednak zbyt sobie cenię przyjaźń, by wybrzydzać, kiedy trafia mi się takowa.”
Dora kreuje się na super-przyjaciółkę, która nigdy nie była super-doceniana. Może i tak było KIEDYŚ, ale żalenie się teraz przyjacielowi w ten sposób, gdy ten wiele dla niej robi jest według mnie niezbyt przyjemne. Jest to takie trochę marudzenie dla marudzenia, my jako czytelnicy nie znamy jej poprzednich „przyjaciół”, więc taka informacja służy tylko temu, aby wzbudzić wobec niej litość. Dodaje to sztucznego, niepotrzebnego dramatyzmu. Najważniejsza dla Dory jest przyjaźń (co jej się chwali), jednak ciągle z jednym ze swoich przyjaciół powraca do tematu związku (a nawet małżeństwa!), co bardzo irytuje, gdyż oboje uważają, że związek, czy nawet bliższe cielesne kontakty mogą zepsuć ich przyjaźń, a mimo to ciągną te swoje rozmowy…
„Nie jestem typem księżniczki czekającej na księcia na białym koniu”
Ten cytat chyba mówi sam za siebie… Nie jestem taka jak inne, jestem wyjątkowa, kropka. Nie lubię takich bohaterek.
Dora w roli śledczej w sprawie porwań nadnaturalnych według mnie również się nie sprawdza. Prowadzenie przez nią śledztwa było wręcz komiczne. Przesłuchania nadnaturalnych były prowadzone w sposób sztuczny i nierealistyczny. Jaki śledczy wyjawia przesłuchiwanemu, któremu dodatkowo nie ufa, wszystkie szczegóły dochodzenia i tak właściwie mówi wszystko, co o sprawie wie? Dodatkowo Dora zbyt wiele sobie dopowiada i zakłada, nie mając na to żadnych dowodów.
Złoczyńca, sprawca całego zamieszania, nazywany był Vladem. Miano to jest według mnie niezbyt kreatywne, kojarzy mi się z bajkami dla dzieci (głównie „Hotelem Transylwanią”) i ogólnie ze standardowym imieniem dla wampira. Powód jego działań także można uznać za nieskomplikowany, naprawdę, spodziewałam się dużo lepszego rozwiązania tej zagadki.
Styl autorki bywał przyjemny, pomijając jedno wymuszenie opisu wydarzeń, w których Dora – narratorka – nie uczestniczyła oraz jedno niespecjalnie zgrabne porównanie będące poniekąd myślą przewodnią pewnej sceny. Także denerwowało mnie nazywanie Gabriela Gabe’m, akcja książki toczy się w Polsce (i alternatywnym świecie, myślę, że można powiedzieć, iż również w Polsce) więc nie rozumiem skąd taka pisownia i zangielszczanie tego zdrobnienia.
Muszę się zgodzić z opiniami, że w tej powieści znajduje się zbyt wiele podtekstów. Rozumiem, że Dora jest po części wiedźmą płodności jednak i tak jest zbyt wiele takich fragmentów. Mam na myśli głównie relację Dory z Mironem (w końcu są podobno tylko przyjaciółmi) ze szczególnym uwzględnieniem pewnej sceny nad morzem, pozostałe nie były aż tak rażące. Irytowało mnie także ciągłe podkreślanie atutów Dory.
Największym plusem tej pozycji jest intrygujący świat pełen różnych postaci: aniołów, diabłów, wiedźm, wampirów, wilkołaków i innych. Myślę, że chociażby dla niego będę kontynuować tę serię, gdyż może się to bardzo ciekawie rozwinąć.
Jak by tu zakończyć? Mimo wszystko ta książka nie jest beznadziejnie słaba. Czyta się ją dość lekko, stanowi nie najgorszą rozrywkę, chociaż nie wątpię, że istnieją lepsze książki w tym gatunku. Nie mogę jej z czystym sumieniem polecić.