„Czuję, jakby jakaś tajemnica wisiała w powietrzu, tuż na wyciągnięcie ręki, ale jednak wciąż niemożliwa do odgadnięcia”.
Anglia XIX wieku. Rodzina Baltimore. Matka i dwóch dorosłych synów. Trzy historie, które łączy jedno – zamek, w którym dzieją się niepokojące rzeczy. I choć brzmi to trochę strasznie, to wcale takie nie jest. Bo ta historia, choć czuć w niej lekki dramatyzm spowodowany tym, co dzieje się w zamku, to jednak ostatecznie jest lekką i zabawną opowieścią, z którą spędziłam niezwykle udane chwile.
„Dżentelmen od święta” to książka, która doskonale przypomniała mi, dlaczego kilka lat temu tak namiętnie zaczytywałam się w romansach historycznych. (Swoją drogą miałam ich później całą kolekcję, uzbieraną z prenumeraty w kiosku) Te historie obsadzone w zupełnie innych czasach wydają mi się odrobinę bajkowe, jednak równocześnie bardzo życiowe.
Te trzy łączące się ze sobą historię, które znalazłam w książce „Dżentelmen od świętą”, okazały się doskonałym połączeniem humoru, lekkiego romansu i tajemnicy, jaką skrywał zamek w Stanford. I choć jest to mój pierwszy romans historyczny od Melisy Bel, to nie mam wątpliwości, że poprzednie książki muszę jak najszybciej nadrobić, tym bardziej że czekają już na półce!
To, za co lubię twórczość autorki, a co miałam okazję obserwować już w przypadku książek „Bezczelna” i „Ekscentryczka” to niesamowita lekkość stylu, który jest też dojrzały i dopracowany.. Mam wrażenie, że również w książce „Dżentelmen od święta” każda rzecz jest dobrze przemyślana – pomimo że wydawać by się mogło, że te potyczki słowne i dogryzanie sobie, przecież nie są niczym nadzwyczajnym, a jednak dzięki temu wypadły bardzo realnie i przekonująco.
Nie ma co ukrywać, że początkowo to właśnie tajemnica zamku, w którym straszy, była takim moim motorkiem napędowym – koniecznie chciałam dowiedzieć się, co tam takiego się dzieje. Jednak z każdą mijająca stroną przekonałam się, że to nie zamek jest tu najważniejszy. To losy głównych bohaterów były tym, co tak bardzo mi się podobało.
Bardzo podobało mi się to, że Melisa Bel w tej lekkiej historii zawarła też tak ważna nawet w dzisiejszych czasach tematy, jak choćby to, że na miłość nigdy nie jest za późno. To, że duża różnica wieku, czy choćby podział klasowy społeczeństwa nie powinien mieć wpływu na to, co czuję nasze serce.
Czas spędzony z tą historią dostarczył mi wielu wrażeń. Śmiałam się tyle razy, że aż bolały mnie policzki, ale były też takie chwile, gdy przez chwilę bałam się tego, co znajdę na kolejnej stronie, czy też było mi nadzwyczajnej smutno, gdy odkrywałam tajemnicę, jaką skrywał zamek.
Co tu dużo mówić! Bardzo podobała mi się ta książka i jeśli szukacie czegoś lekkiego, a jednocześnie lubicie romanse historyczne, to koniecznie musicie się z nią zapoznać. Ja liczę na to, że te ostatnie słowa, jakie znalazłam na końcu książki, zwiastują kolejną książkę, której już teraz nie mogę się doczekać!
POLECAM!