"W świetle poranka mogłem ujrzeć prześwitujący przez tkaninę obrys jej ciała. Długie włosy koloru pszenicy owiewały jej twarz. Zbliżała się do mnie, a ja stałem bez ruchu i gapiłem się jak głupek dotknięty nagłym atakiem paraliżu."
Życie Oscara toczy się normalnym tempem. Chodzi do szkoły, przyjaźni się z kolegami i wymyka się z internatu, aby powłóczyć się po Barcelonie. Wszystko się zmienia, gdy trafia do pewnego domu. Chłopiec myśli, że jest opuszczony i bezceremonialnie w nim buszuje. Jednak widząc bladą istotę o białych włosach myśli, że spotyka ducha i stamtąd ucieka przy okazji kradnąc zegarek. Po paru dnia targany wyrzutami sumienia odnosi zegarek i spotyka niezwykłą dziewczynę, która przypomina mu anioła, a nazywa się Marina. Oskar zauroczony dziewczyną i chęcią przeżycia przygody udaje się na cmentarz, od którego zaczyna się cała przygoda.
To jest moje trzecie spotkanie z Carlosem Ruiz Zafonem. Za sobą już mam Księcia Mgły i Pałac Północy. Z każdą kolejną książką jestem coraz bardziej przekonana do tego autora, a Marina skradła mi po prostu serce. Po pierwsze ta książka zawiera w sobie motywy fantastyczne, a po drugie przedstawia najcudowniejszą młodzieńczą miłość jaką kiedykolwiek czytałam.
Przyznam szczerze, że nie wiedziałam czego się spodziewać po Marinie. Początkowo myślałam, że to powieść w stylu Katedry w Barcelonie, tyle że w krótszym wydaniu i napisana bardziej pod kątem młodzieży. Ale bardzo się pomyliłam. Nie spodziewałam się, że aż tak się wciągnę. Książka ta zawiera niesamowite opisy Barcelony z XX wieku. Czytając ją człowiek ma wrażenie, że za jego oknem nie znajduje się Polska, a właśnie Barcelona. Jednak na największą pochwałę zasługuje sobie fabuła.
Cała historia opowiedziana jest przez Oscara, który już jest dojrzałym człowiekiem i cofa się do przeszłości, aby przypomnieć sobie dziewczynę o imieniu Marina i historię z nią związaną. Historię, która miała w sobie pełno tajemnic, a sam główny bohater zastanawia się czy to mu się naprawdę przydarzyło, czy może wszystko to sobie wyśnił. Wszystko zaczęło się od pójścia na cmentarz, co miało być zwykłym wyjściem, aby zobaczyć kobietę w czerni pozostawiającą różę na bezimiennym grobie. Dzieciaki zaczęli ją śledzić i odkryli dziwną oranżerię, w której znajdowały się przerażające kukły. Wszystkie tropy prowadzą do pewnego mężczyzny o nazwisku Kolvenik, który próbując oszukać śmierć wskrzeszał zmarłych. Fabuła Mariny jest bardzo dobrze zasklepiona. Wszystko toczy się tak jak powinno, czyli powoli z biegiem wydarzeń dowiadujemy się całej prawdy. Poza tym mamy także w niej momenty grozy, które nadają jej smaczku.
Na końcu chcę jeszcze dodać, że elementy miłosne w powieści pozwalają na oderwanie się od grozy panującej w historii Kolvenika. Nie jest to przesłodzony romans, ale delikatny. Oscar wie, że nie może sobie na zbyt wiele pozwolić, bo to dziewczyna o wszystkim decyduje, ale poza tym myślę, że to także wiąże się z jego naturą ułożonego dobrze chłopca. Oscar bardzo troszczy się o Marine i jej ojca. Przy nich czuje jakby był częścią rodziny, a gdy jest z dala od niej bardzo za nią tęskni. Poznanie jej zmieniło mu całkowicie świat.
"Usiadłem na tej samej ławce na placu, na której tyle razy siadywaliśmy z Mariną. Widziałem majaczącą w oddali bryłę mojej dawnej szkoły, nie odważyłem się jednak podejść. Coś mi mówiło, że jeśli to zrobię, moja młodość ulotni się bezpowrotnie."