Powieść Reymonta słuchana w świetnej interpretacji Wojciecha Malajkata mocno się różni od wspaniałego filmu Wajdy. Przedstawia Reymont świat dzikiego, drapieżnego kapitalizmu; świat, w którym liczy się pieniądz, efektywność i spryt, zaś moralność czy przyzwoitość to pojęcia zbędne, przeszkadzające w osiąganiu zysków, jeden z bohaterów książki mówi o etyce: „co to jest za towar? Kto w tym robi?” Zatem ludzie porządni, uczciwi, wierni zasadom przegrywają, liczą się tylko typy bezwzględne, cyniczne, prawdziwe wilki. Charakterystyczna jest tu przemiana Borowieckiego, który na początku chce przestrzegać zasad, ale szybko je zawiesza dla osiągnięcia jedynego celu: zostania milionerem.
Książka poraża aktualnością, pełno w niej ludzi i scen jakby wyjętych ze współczesności. Weźmy Moryca Welta, mówi o nim kolega: „ty widzisz cały swój cel życia w zrobieniu pieniędzy. Kochasz pieniądze dla pieniędzy i zdobywasz je bezwzględnością, nie oglądając się na środki.” Ilu takich ludzi wokół teraz.... Albo Bucholc, fabrykant, milioner, ale też sadysta i psychopata, który znajduje wielką przyjemność w dręczeniu swoich pracowników. Sporo menadżerów podobnych do niego... I jeszcze, mówi Borowiecki do praktykanta: „W fabryce od pana nie wymaga się egzaminów na człowieczeństwo, ani egzaminów na humanitarność, w fabryce potrzebne są pańskie mięśnie i mózg pański i tylko za to płacimy panu (...) Jesteś pan tutaj maszyną taką samą jak my wszyscy, więc pan rób tylko to, co do pana należy. Tutaj nie miejsce do rozanieleń”. Jakbym słyszał korporacyjnego kaprala obsztorcowującego pracownika.
Przy okazji, Borowieckiego przedstawia Reymont w całkiem nieciekawym świetle: krętacz, kobieciarz, egoista, nie kocha Anki, z którą jest zaręczony, przemyśliwa o małżeństwie z Muellerówna dla majątku, dosyć antypatyczny typ.
Reymont ma negatywny stosunek do tego dzikiego rozwoju, szachrajstw, oszustw, wielkiego wyzysku. Ale przy okazji mieliśmy wzrost gospodarczy i poprawę warunków życia: chłopi pracujący w fabrykach wydostali się z wielkiej nędzy, nie musieli już przymierać głodem. Paru z nich robi wręcz majątki, jak Stach Wilczek czy Karczmarek, był to bowiem również czas wielkiej mobilności społecznej.
Są tam jeszcze wątki ekologiczne: Łódź wręcz tonie w brudzie i błocie, rynsztokami i rzekami płyną ścieki z fabryk, drzewa marnieją, ludzie chorują, już wtedy wielki przemysł był na bakier ze środowiskiem.
Tylko zakończenie książki jest słabe, zupełnie nie wierzę w przemianę duchową Borowieckiego, to nie jest takie proste. Niemniej nie zmienia to ogólnej oceny dzieła: to wspaniała, wielowątkowa panorama rozwoju dzikiego kapitalizmu w Polsce i konsekwencji z tym związanych oraz znakomity portret XIX-wiecznej Łodzi. Czytajcie Reymonta!